Dubaj – oaza nowoczesności na środku pustyni

Następnego dnia po Nowym Roku 2015 przylecieliśmy bladym świtem do Dubaju z Sydney. Byliśmy strasznie zmęczeni długim lotem i prawie już miesiącem podróżowania, i z ulgą wstępowaliśmy w ten ostatni etap wycieczki, który miał być już tylko odpoczynkiem i relaksem, ale też trochę z żalem, że zbliżamy się ku końcowi. Kiedy około czwartej nad ranem weszliśmy do naszego pokoju w hotelu Jumeirah Emirates Towers, moje wyobrażenia Dubaju jako miejsca przepychu i luksusu nie mogły nabrać bardziej realnych kształtów. Weszliśmy a pokój ożył – same odsłoniły się zasłony, zapaliło się światło i zaczęła grać muzyka, a na śniadaniu było tyle pyszności i takie mnóstwo produktów, że czuliśmy się jak królowie. Każdy najdrobniejszy szczegół był dopieszczony do perfekcji. W sklepach hotelowych do kupienia są antyki, meble z ubiegłego stulecia i casy na ipady i iphony ze złota, więc standard zaopatrzenia trochę przewyższa przeciętny w sklepach hotelowych. Wybaczcie, że się aż tak o nim rozpisuję, ale był to najwyższej klasy hotel w jakim kiedykolwiek byliśmy i pewnie będziemy, więc już on sam był dla nas atrakcją i przeżyciem w Dubaju. W niebotycznej cenie, którą zapłaciliśmy były też wstęp na prywatną plażę i do Wild Wadi, czyli prześwietnego waterparku naprzeciwko Burj al Arab – słynnego i chyba jednego z bardzo niewielu na świecie 7 – gwiazdkowego hotelu.

IMG_7013
hotel Jumeirah Emirates Towers

IMG_7012

IMG_6940IMG_7002IMG_6939IMG_6929IMG_6937IMG_6944IMG_6943IMG_699128821242454_0debcfb8f2_oIMG_7079IMG_7078IMG_6983IMG_6984

IMG_7015
takie rzeczy chyba tylko w Dubaju, case na iphony i ipady ze złota, w sklepie hotelowym

IMG_7017

Krótkie info o Dubaju

Sam Dubaj swe bogactwo zawdzięcza nie jak się powszechnie uważa handlowi ropą, lecz turystyce, obrotowi nieruchomościami, rozwojowi linii lotniczych i portów, a mimo tego, że czarne kulki ropy można znaleźć na plaży i w morzu, to Dubaj nie jest aż tak strasznie bogaty, na jaki się kreuje. Nowy Jork i Londyn na przykład są bogatsze, i też w Nowym Jorku, jak również w Hong Kongu jest więcej wieżowców niż tu. Co ciekawe, to sąsiedni emirat – Abu Dhabi ma o wiele większe złoża ropy i jest o wiele bogatszym miastem. Niemniej faktem jest, że Dubaj ciągle się rozrasta i co chwila powstają nowe projekty a imponujące budynki wyrastają jak grzyby po deszczu. Co czwarty dźwig na świecie znajduje się właśnie w Dubaju, to tak dla zobrazowania. Policja jeździ tu ferrari i lamborghini, są też bankomaty, które wypłacają sztabki złota. 85% populacji to obcokrajowcy, i trudno się dziwić, że wszystkich tu ciągnie – w Dubaju pensje są atrakcyjne a do tego nie płaci się podatku od dochodu. Ale żeby nie było tak super, Dubaj ma też swoje gorsze strony. W systemie prawnym są pewne naleciałości z szariatu, dające zielone światło dyskryminacji kobiet. I tak chłosta czy ukamieniowanie jeszcze się tu zdarzają, np. za cudzołóstwo, uważane za straszną zbrodnię. Karze podlega nawet publiczne całowanie i przytulaski, seks przedmałżeński i mieszkanie razem bez ślubu (!!!), a kobieta, która kolejny raz chce wyjść za mąż, musi uzyskać zgodę swojego „męskiego guardiana” ( wtf, kogo?). Mężczyzna może mieć do czterech żon, co jest generalnie częste w tradycyjnych krajach islamskich. Tak więc Dubaj to miasto paradoksów, z jednej strony modne, kosmopolityczne i otwarte na turystów, z drugiej konserwatywne w postrzeganiu i ocenie zachowań i obyczajów, dyskryminujące kobiety i ograniczające ich prawa.

Dubaj dla dzieci

W Dubaju oprócz morza i basenów jest mnóstwo innych atrakcji dla dzieci, tak więc będzie to dobry wybór na wakacje dla rodzin. Trzeba pamiętać jednak, że miasto jest ogromne i nie ma szans nigdzie dostać się na nogach, my poruszaliśmy się wszędzie taksówkami, ale jeśli ktoś jest odważny, może wynająć samochód :). Obecnie atrakcją numer 1 jest Legoland, my się nie załapaliśmy, bo powstał w 2016 (my byliśmy w pierwszych dniach 2015 roku). Składa się z rajdów i waterparku, interaktywnych sal do budowania, jest też fantastyczny Miniland czyli panorama Dubaju zrobiona z 20 milionów klocków lego!

Oprócz wymienionego wyżej waterparku Wild Wadi mamy też do wyboru drugi, ogromny Aquaventure waterpark położony na słynnej palmie, przy resorcie Atlantis The Palm. Kolejnym porywającym miejscem dla dzieciaków, również otworzonym w 2016 jest IMG Worlds of Adventures, największy zadaszony park rozrywki na świecie, mamy tu rajdy i inne atrakcje, których motywem przewodnim są dinozaury i postacie z Cartoon Network. W Dubai Mall natomiast znajduje się Aquarium i Kidzania, czyli coraz popularniejszy koncept miasta dla dzieci, gdzie w mini wersjach sklepów, banków, restauracji czy posterunków policji maluchy mogą wcielić się w wykonawców swoich ulubionych zawodów i pobawić w dorosłych.

Jak sami widzicie, jest w czym wybierać i bardzo łatwo rozwalić tu cały budżet wycieczkowy w mgnieniu oka 🙂

IMG_6964
prywatna plaża Jumeirah, w tle Burj al Arab, jedyny 7 gwiazdkowy hotel na świecie

IMG_6962IMG_6967IMG_6970IMG_6973IMG_6972

IMG_7071
Wild Wadi waterpark

IMG_7072

IMG_6979
basen w hotelu

IMG_6980IMG_7138IMG_6975

Dubaj dla dorosłych

Obowiązkową atrakcją dla każdego turysty jest wjechanie na szczyt Burj Khalifa, czyli wspomnianego już najwyższego wieżowca na świecie i pstryknięcie idealnej instagramowej fotki. No bo widok jest naprawdę kosmiczny 🙂

Inne zajęcie, do którego Dubaj jest wprost stworzony to oczywiście shopping. Każdy kto ma dziecko wie, że to zajęcie tak niegdyś ekscytujące i przyjemne, w towarzystwie kilkulatka zmienia się w torturę, więc chcąc sobie oszczędzić nerwy i ostatnie drobniaki w portfelu powiedzieliśmy shoppingowi stanowcze nie. Zamiast tego wybraliśmy się na wycieczkę na pustynię, gdzie można albo robić rzeczy szalone typu skakać suvem na pełnym gazie po wydmach, albo zjeżdżać z nich na snowboardzie, lub tak jak lubię ja – oddalić się, wyciszyć się i zapatrzeć w bezkres (uwielbiam pustynie 🙂 Udaliśmy się też na spacer po starym mieście w Dubaju, na rynku (rynek w krajach arabskich to souk), na który przepływa się łódką można kupić fajne pamiątki, jest tu praktycznie wszystko; tkaniny, przyprawy, perfumy, porcelana, złoto. Kawałek dalej jest też market z owocami, warzywami i rybami, który też zwiedziliśmy, ale w biegu, bo Lila nie cierpi smrodu 🙂

A jeśli ktoś ma ochotę zapuścić się jeszcze dalej, może udać się do sąsiedniego Abu Dhabi i zwiedzić najsłynniejszy zabytek w emiratach, czyli Wielki Meczet.

IMG_7063IMG_7055IMG_7038IMG_7030IMG_7042IMG_7018

IMG_7088
Na starym mieście w Dubaju

IMG_7090IMG_7092IMG_7093

IMG_7125
sklep ze złotem

IMG_7127IMG_7103IMG_7095IMG_7112IMG_7109IMG_7094

IMG_7124
perfumy w wersji XXL, nie dla mnie, ja już po dwóch tygodniach nudzę się jednym zapachem:)
IMG_7135
małe rekiny

Jeszcze takie rarytasy można dostać na rynku:

IMG_7141

Burj Khalifa, najwyższy na świecie drapacz chmur mijany po raz ostatni, w drodze na lotnisko
Reklama

Australia: Darwin i Kakadu National Park

Rejon Outbacku i Northern Territory był ostatnim celem na naszej australijskiej trasie. Jak już wspomniałam we wcześniejszym poście, po zobaczeniu parku Kakadu, nie mogłam sobie darować, że pominęłam w planie podróży Uluru, sztandarowe miejsce w Australii. Myślałam, że jest przereklamowane, ale jak do szaleństwa zakochałam się w Kakadu, to zaczęłam rozumieć co tracę nie jadąc do Uluru, bo tam też są podobne klimaty. No cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, i co się odwlecze bla bla bla (* wstaw dowolne okolicznościowe przysłowie), może jeszcze tam pojedziemy i będziemy spać pod Uluru i liczyć gwiazdy (nie zanosi się póki co).

Darwin wydało mi się miastem o trochę letargicznej atmosferze. Zapomniane przez Boga, jak mówił T, albo gdzie diabeł mówi dobranoc. Raczej z powiewem prowincji niż nowoczesnej metropolii jak Sydney. Jednak można i tu znaleźć rozrywkę dla dzieci – jest tu duży dość kompleks basenów. Są też place zabaw, całkiem dobre restauracje w tym sporo azjatyckich, także wcale nie taka straszna dziura.

Ale my tu nie przyjechaliśmy zwiedzać Darwin, naszym głównym celem w tym regionie był Kakadu National Park. Znajduje się tu drugie po Uluru święte miejsce Aborygenów, czyli Ubirr. Najstarsze rysunki na skałach mają 20 000 lat, a Aborygeni żyli tu już 65 000 lat temu, co czyni ich najstarszą istniejącą kulturą na ziemi. Tym smutniejszy jest fakt, że aborygeńska mniejszość, która stanowi tylko 3% ludności australijskiej, żyje na marginesie społeczeństwa, jest wśród nich duże bezrobocie, alkoholizm, przestępczość, przemoc domowa (Aborygenki są z tego powodu hospitalizowane 34 razy częściej niż Australijki) i poczucie braku perspektyw. Wszystko to jest spowodowane dekadami dyskryminacji i rasizmu, którego rdzenni mieszkańcy stali się ofiarami począwszy od 1788, czyli od przybycia Brytyjczyków i rozpoczęcia kolonizacji. Podobna historia jak z Indianami w Ameryce, Aborygeni zostali umieszczeni w rezerwatach, zakazano im praktykowania niektórych zwyczajów i przez długi czas nie uznawano ich za obywateli Australii. Dzisiaj rząd stara się zrehabilitować za te lata krzywdy, są programy i inicjatywy mające na celu zlikwidowanie przepaści społecznej między rdzennymi mieszkańcami a Australijczykami w dostępie do edukacji, pracy, udało się na przykład sporo zmniejszyć śmiertelność noworodków. Ale wiadomo, potrzeba długich lat by naprawić coś co było niszczone przez wieki.

IMG_6404
ranko – nocą wyjeżdżamy do Kakadu 🙂

Kakadu National Park jest po prostu niesamowity. Brak mi lepszych słów, żeby opisać uczucie zetknięcia się z autentyczną, nietkniętą ludzką ręką przyrodą, to jak bycie w gościach w buszu wśród dzikich zwierząt, które w swej gościnności tolerują nas, podglądających ich codzienność. Żyje tutaj 10 000 krokodyli, co oznacza w przeliczeniu średnio jednego krokodyla na 2 metry kwadratowe. Teren parku jest różnorodny w swym bogactwie i oprócz skał znajdziemy tu takie wspaniałości natury jak jeziora, lasy, rzeki, wodospady, busz, spalone słońcem pustkowia i parną, soczystą zieloną dżunglę. Wieczorny rejs łódką po Yellow Water Billabong, czyli takich australijskich mokradłach zapamiętam do końca życia. To był spektakl natury, że użyję oklepanej metafory, którego odrealnione piękno porwało nas wszystkich, a Lila mimo ukropu i zmęczenia była po prostu w siódmym niebie, kiedy udało jej się pierwszej zobaczyć jakiegoś krokodyla (a aż się tu od nich roi). Drzewa z wijącymi się konarami i połamanymi, spróchniałymi gałęziami wyginają się w dramatycznych pozach jak w ekspresyjnym tańcu, na tle nieba o zachodzie, przechodzącego z odcieni ognistych pomarańczy i różów w srebrną szarość. Serce bije mi szybciej gdy to opisuję i wszystko sobie przypominam 🙂 Były też chwile grozy, bo ukochana myszka Lilki wpadła do krokodylowej rzeki. Lila oczywiście od razu wpadła w rozpacz i T musiał myszę ratować od niechybnej śmierci w krokodylowej paszczy. Na szczęście uszła z życiem wyłowiona patykiem, Lili twarz jak ją odzyskała – bezcenna 🙂

Byłam dumna z mojej 4,5 – latki, jak dobrze znosiła tą podróż, wszyscy się dziwili, że taka mała a już zaliczyła Kakadu, bo wszędzie na tych wyprawach byli sami dorośli. Najbardziej doskwierało jej gorąco i muchy, a naprawdę są tam ich całe chmary i non stop obsiadają twarz i pchają się do wszystkich otworów z taką upierdliwością, że można oszaleć. Wszyscy mieli tutaj specjalne siatki na głowy, więc my też kupiliśmy i faktycznie pomogły, ale znowu ciężko się przez nie oddycha. Umordowaliśmy się też konkretnie, bo Lila prawdziwemu bushwalkingowi powiedziała stanowcze nie, także większość czasu trzeba było ją nosić. Nocowaliśmy w dwóch różnych miejscach, nie w żadnych hotelach, tylko backpackerskich campach, nasz wyluzowany przewodnik – dredziarz Kal woził cały dobytek w vanie, włącznie z kuchnią, miskami, naczyniami, z których niejeden backpacker jadł, i których poziom zużycia i niedomycia z pewnością zaniepokoiłby Sanepid.

Wyjeżdżając daleko warto zainteresować się pogodą i klimatem. My geniusze kompletnie zapomnieliśmy o tym, że w poszczególnych rejonach Australii sezony są zróżnicowane, i że w Kakadu trzeba się przygotować na coś zupełnie innego, niż w Sydney czy w Cairns. W Northern Territory są dwie pory: sucha (sierpień – październik) i mokra (styczeń – marzec, z największymi opadami). Grudzień, czyli miesiąc, w którym my byliśmy to już pora przedmonsunowa, i też może ostro padać. Także kilka tygodni przed wylotem stresowaliśmy się, czy nie zaleje dróg na trasie naszej wycieczki, bo powodzie są tu częste w tym czasie. Na szczęście mieliśmy fuksa i pogoda była super, padało tylko w nocy, i też była jedna burza – takich grzmotów jak tam daję słowo nie słyszałam nigdy, byłam pewna że wylecimy wszyscy w kosmos razem z naszą blaszaną chatką kampingową 🙂 Niezapomnianym momentem była też popołudniowa przechadzka na polanę za naszym campem w Kakadu, gdzie natknęliśmy się na stado kangurów. Często sobie przypominam ten spacer, gdy jestem na codziennym miejskim spacerze z synkiem w wózku i wydaje mi się to totalnie surrealistyczne i tym bardziej bezcenne. À propos, czy wiecie, że kangury są w macicy matki tylko przez miesiąc, a jak się rodzą mają 2 cm długości, wyglądają jak przezroczysta, różowa galareta i wspinają się po futrze matki do jej torby, gdzie pozostaną przez kolejne 10 miesięcy? Skąd taka kangurza fasolka wie, że ma się wspinać do torby? Nie do wiary 🙂 Skoro już poruszyłam temat ciekawostek przyrodniczych, to mam coś też o koali, żeby nie było. To miś, który tak naprawdę wcale nie jest misiem, tylko torbaczem, 20 godzin na dobę spędza śpiąc, a pozostałe 4 wcinając swój przysmak, czyli eukaliptus, nie pije wody, płyny czerpie ze zjadanych liści. Nazwa koala wywodzi się z języka Aborygenów i znaczy: ten, który nie pije wody.

Słowa nie oddadzą niesamowitości Kakadu tak jak zdjęcia, więc poniżej fotorelacja, obszerna, ale jak tu wybrać z tylu wspaniałości? 🙂

IMG_6406IMG_6411IMG_6414

IMG_6427
Ubirr – pradawne aborygeńskie malowidła naskalne

IMG_6429IMG_6434IMG_6442IMG_6444IMG_6448

IMG_6452
zakochałam się w tym miejscu 🙂

IMG_6462IMG_6468IMG_6469IMG_6482

IMG_6483
aż ślinka cieknie na jedzonko z takich czystych talerzy 🙂

IMG_6510IMG_6519IMG_6524IMG_6547IMG_6548IMG_6549IMG_6551IMG_6554IMG_6558IMG_6565IMG_6568IMG_6569IMG_6581IMG_6586IMG_6588IMG_6602IMG_6603IMG_6606IMG_6611

IMG_6491
mysza na szczęście wyszła cała z opałów

IMG_6628IMG_6665IMG_6683IMG_6699IMG_6719IMG_6722IMG_6740IMG_6754IMG_6773IMG_6784

IMG_6795
Ten moment, kiedy wyszliśmy na popołudniowy spacer i na polanie za naszym campem natknęliśmy się na stado kangurów 🙂

IMG_6802IMG_6804IMG_6808IMG_6814

IMG_6817
na zewnątrz burza z piorunami…

IMG_6820

IMG_6828
oświeciło mnie 🙂

IMG_6830IMG_6835

IMG_6844
Lila dzielnie podąża za naszym przewodnikiem :)…ale tylko przez chwilę

IMG_6867IMG_6872

IMG_6891
termitiery – jak cmentarzysko

IMG_6894

A nie mówiłam, że jest przepięknie? 🙂

Australia: Cairns i okolice Queensland czyli żar tropików

Kiedy wysiada się z samolotu po wylądowaniu w innej strefie klimatycznej, najlepsze jest to pierwsze uderzenie rozgrzanego powietrza. Szczególnie, gdy przylatuje się w tropiki zimą, można poczuć się jak w innym świecie, kiedy czasami jeszcze w zimowych ubraniach schodzimy po schodkach samolotu wprost w parzące objęcia upału, a oddycha się tak, jakby ktoś przyłożył nam do twarzy gorący, mokry ręcznik. Tego właśnie doświadczyliśmy lądując w Cairns. Jak na miasto w tropikalnym stanie Queensland przystało, przywitał nas niesamowity ukrop, więc od razu po wczekowaniu do hotelu (Hilton Double Tree, świetny, polecam) polecieliśmy na basen i tam spędziliśmy cały dzień, Lila kąpała się nawet o 22:) Basen jest porośnięty bujną, tropikalną roślinnością, także ja już tutaj czułam się jak w dżungli. W mieście wzdłuż głównej ulicy rosną drzewa mango, na których jest tyle nietoperzy owocowych, że jest ono czarne, a drą się tak, że nie słychać co mówi osoba stojąca obok. Popularną atrakcją jest też Cairns Esplanade, czyli naturalny basen – laguna łączący się z morzem, całe miasto przychodzi się tu kąpać:) Polecam restaurację przy głównej ulicy wzdłuż morza, La Trattoria, mają pyszną pizzę i sałatkę z krewetkami, przyszliśmy tu nawet na wigilie 🙂 Co jeszcze ciekawego można robić w Cairns? Zobaczcie poniżej gdzie my postanowiliśmy się udać.

IMG_5945IMG_5955IMG_5957IMG_5984IMG_5988IMG_6006IMG_6008

IMG_6309
dziś Wigilia a my mamy taki nietradycyjny lecz równie wspaniały widok 🙂

IMG_5946

IMG_6327
nietoperze wyjadają mango

Wielka rafa koralowa

Cairns to baza wypraw na Wielką rafę koralową, nota bene największą na świecie, jest większa niż Wielka Brytania, Holandia i Szwajcaria razem wzięte i widoczna jest nawet z kosmosu! To niezwykle bogaty ekosystem i dom dla setek tysięcy podwodnych gatunków i innych kolorowych żyjątek. Chcieliśmy ich trochę zobaczyć więc wybraliśmy się na wycieczkę snorkellingową, która okazała się niestety totalną porażką. Mottem firm organizujących wyprawy na rafę z Cairns jest „im więcej tym lepiej”. Nienawidzę takich masówek i tej łodzi czułam się jak na spędzie bydła. Tłum ludzi, mieliśmy chyba nawet jakieś numerki z tego co pamiętam, według których byliśmy podzieleni na grupy i na zmianę wywoływani do wody, na określoną ilość czasu. Zero spontaniczności, naturalności czy niezapomnianych przeżyć, bo mimo że rafa piękna, ja w takich warunkach nie umiałam się nią zachwycać.

Także jeśli rafa to dla was główny punkt programu w Australii, lepiej chyba poszukać wyprawy dla małej grupy (może być drogo, nawet nasza kosztowała ok. 150 dolarów australijskich od osoby), można też wybrać się na Green Island, zostać tam na noc i tam snurkować i wypływać na rafę. Żałuję, że tak nie zrobiliśmy, bo wyspa jest rajska jak Bora Bora czy Malediwy, ale też nocleg w jedynym tam resorcie to koszt ok. 400£ za noc, więc cena jest luksusowa. Warto pogrzebać trochę na tripadvisorze i wyszukać najlepiej oceniane firmy organizujące wycieczki. Ja np. jeśli byłabym tu między lipcem a sierpniem popłynęłabym oglądać wieloryby na Whitsundays, z Ocean Dynamics, firmą ze świetnym feedbackiem. Whitsundays to położone w sercu rafy 74 wyspy jak marzenie, z białym piaskiem, turkusową wodą, szlakami górskimi wśród lasów deszczowych, większość jest niezamieszkana, ale 4 oferują noclegi. Żeby się tu dostać, trzeba dolecieć do Hamilton Island (z Cairns 1.5 h i około 200$ cena biletu).

Jeśli chcielibyście poczuć vibe rajskiej wyspy, najbliższą od Cairns opcją będzie Fitzroy Island, jest bajecznie i ceny nie zwalają tak z nóg jak powyższe.

Na wielkiej rafie koralowej jest mnóstwo innych małych wysp, z tańszymi i droższymi resortami, w zależności od potrzeb i możliwości można wybrać któryś i tam snurkować dzień czy 2 na rafie. To jest myślę najlepsza opcja, a inne wyspy do wyboru poza wyżej wymienionymi to np. Lizard Island, Haggerstone Island, Heron Island, Orpheus Island, Pumpkin Island.

Daintree rainforest i Cape Tribulation

Prawdziwy las deszczowy, czyli dżungla z obfitą, bujną zielenią, ogromnymi palmami, szelestem i chrupaniem pod stopami, bzyczeniem, potem lejącym sie po plecach i ubraniami, które ciężko założyć bo sa tak lepkie i wilgotne. Daintree daje szansę na przeżycie unikalnej tropikalnej przygody, my zatrzymaliśmy się w niedrogim Cape Trib Beach House, który składa się z rozsianych po lesie domków, bez luksusów, wyposażenie raczej podstawowe, ale czego więcej potrzeba w tak fantastycznym miejscu, gdzie puszcza tropikalna spotyka się z morzem, a na ogromnej dzikiej plaży nie ma nikogo oprócz nas, how cool is that? 🙂 Jeśli wasz budżet pozwala na szaleństwa to rozeznajcie się w innych hotelach i lodżach dostępnych w Daintree i Cape Tribulation, bo są takie, przy których od samego patrzenia serce bije szybciej z podekscytowania. Mój faworyt to zdecydowanie luksusowy Silky Oaks Lodge, wzniesiony wysoko wśród koron drzew na palach z drewna, tak, że całość wygląda jak grupa domków na drzewach połączona mostkami w powietrzu. Do tego jeszcze ta nazwa, silky oaks, tak pięknie uchwyca to, jak pnie wygladają po deszczu, kiedy są mokre, błyszczą się dokładnie tak jak jedwab. Echh rozmarzyłam się… Wracając do tematu – Cape Tribulation to miejsce w Daintree, z plażą, której nigdy nie zapomnę, była wielka, dzika, egzotyczna, i tylko my na niej, ze względu na potencjalną obecność krokodyli nie można było wchodzić do wody, ale kąpiel urządziliśmy sobie wieczorem w basenie, w czasie tropikalnej ulewy (również niezapomniane przeżycie) 🙂

IMG_6025
W drodze do Daintree zatrzymaliśmy się w rezerwacie australijskich zwierząt

IMG_6029IMG_6042IMG_6043IMG_6045IMG_6057IMG_6059

IMG_6084
Cape Tribulation, tak nazwał to miejsce James Cook, który podbił Australię, znaczy: miejsce, gdzie zaczynają się problemy (tutaj jego wyprawa natrafiła na przeszkody)

IMG_6096IMG_6109IMG_6110

IMG_6115
wytrzyma czy się urwie..:)

IMG_612835346194325_2652f8bf32_oIMG_6137IMG_615035346192695_7f63ab0e8f_oIMG_6160IMG_6164IMG_6165IMG_6166IMG_6172IMG_6170

Palm Cove

Około 45 minut autobusem od Sydney znajduje się Palm Cove, a tam morze z najcieplejszą wodą, w jakiej kiedykolwiek się kąpałam (poza wanną). Serio, temperatura wody 29 stopni (!) to po prostu ideał dla takiego ciepłoluba jak ja, niestraszne mi nawet były krokodyle i meduzy, które pojawiaja się tu o tej porze roku. A tak na serio to nie można się kapać gdzie popadnie, na w wodzie jest oddzielona specjalną siatką przestrzeń do pływania. Plaża jest piękna, duża i też taka trochę bezludna, przynajmniej taka była, kiedy my tam byliśmy 🙂

IMG_6356IMG_6359IMG_6360IMG_6362IMG_6376

W kolejnym i ostatnim już poście o Australii będzie o Northern Territory i Kakadu National Park, i duuużo zdjęć krokodyli 🙂 Stay tuned.

Australia: Sydney i Blue Mountains

Australia to marzenie o raju na ziemi, szczególnie, wydaje mi się, ciagnie tu Brytyjczyków, i trudno się dziwić, że mając tak tragiczną pogodę marzą o słońcu. Jak ogromny jest to kontynent uświadomiłam sobie podczas lotów krajowych z miasta do miasta, gdy pod sobą obserwowałam tysiące kilometrów przesuwających się pól, pustyń, lasów, stepów nietkniętych ludzką ręką ani stopą. To jest właśnie niesamowite w Australii, że praktycznie tylko największe miasta i ich okolice są takimi skupiskami ludzi, a znakomita większość obszaru to dziki busz i pustkowia.

W Australii spędziliśmy 2 tygodnie, przylecieliśmy tu po również dwutygodniowej wizycie w Nowej Zelandii. Loty krajowe kupiliśmy do 3 miast, które były naszą bazą wypadową do eksplorowania parków narodowych w tamtych rejonach. I tak najpierw byliśmy w Sydney i Blue Mountains, następnie polecieliśmy do Cairns w tropikalnym stanie Queensland, gdzie top miejscami są wielka rafa koralowa i Daintree rainforest. Ostatnim stopem był Outback i Darwin w Northern Territory, gdzie smażyło jak na patelni, i był to tylko przedsmak ukropu jakiego zaznaliśmy w buszu i na terenach pustynnych, na które stąd wyruszyliśmy. By nie stworzyć epopei, wpis o Australii podzieliłam na 3 części,  w kolejnych napiszę o Cairns i Darwin właśnie.

Moją wielką pomyłką, której do dziś nie mogę odżałować, jest to, że bedąc w Darwin nie przeznaczyłam kilku dni by pojechać do Alice Springs i do najsławniejszego miejsca w Australii – Uluru czyli słynnej góry, najważniejszego, uświęconego miejsca dla Aborygenów. Zamiast tego wybrałam Kakadu National Park, którego formacje skalne Ubirr są drugim pod względem ważności świadectwem kultury i wierzeń Aborygenów. Trochę zrobiłam to z ignorancji (ee, to tylko skała na pustyni), trochę z przekory (wszyscy tam jadą to ja pojadę gdzie indziej). I dopiero jak zobaczyłam, jak cudowna jest dżungla Kakadu, zrozumiałam, i poczytałam też, że Uluru i Kata Tjuta National Park to znacznie więcej niż gigantyczny garb na pustyni, i że też jest tam fenomenalnie. Gdybym mogła cofnąć czas.. ech trudno, może jeszcze kiedyś tam polecę 🙂

Sydney

To miasto o bardzo międzynarodowym charakterze, a największe mniejszości narodowe to Chińczycy, Anglicy, Irlandczycy i Szkoci. To największe miasto w Australii, mieszka tu ponad 4 miliony ludzi, którzy mogą cieszyć się 240 dniami słonecznymi w roku. Zupełnie odwrotnie niż u nas, zima tutaj trwa od czerwca do sierpnia, a lato od grudnia do lutego, i my właśnie w grudniu uciekliśmy od zimy w Europie i załapaliśmy się na boską pogodę tutaj, choć nie widać tego na poniższych zdjęciach, ale to był jedyny taki pochmurny dzień 🙂

IMG_5791IMG_5798IMG_5797IMG_5799IMG_5803IMG_5805IMG_5810

IMG_5609
W Sydney zatrzymaliśmy się w Meriton Apartments – bardzo polecam

35216274951_0b1827cfe7_o35306136056_5cb3e33419_o3803541f_z

Plaże w Sydney

Większość popularnych plaż znajduje się w północnej części Sydney. Bondi to sławna nie tylko w Australii ale na całym świecie plaża. Jest szeroka, rozległa, z ogromnymi falami i pełna surferów. Panuje tu dzięki nim super pozytywny i wyluzowany klimat. Jest tu też 50 metrowy basen ze słoną wodą, wybudowany na krawędzi oceanu.

IMG_5604IMG_5603IMG_5597IMG_5583

Inna z kolei plaża, którą odwiedziliśmy – Bronte, ma całkiem odmienny charakter, jest mniejsza i przez to bardziej kameralna, idealna dla rodzin z dziećmi, gdyż na sporej jej części w wodzie są skały i duże kamienie, które tworzą oczka wodne, gdzie nie ma fal, jest płytko i można znaleźć dużo fajnych muszelek w kształcie gwiazdek (zajęcie na kilka dobrych godzin 🙂 W tej części plaży jest też basen, po prostu zwykły basen jakie się buduje w mieście, tylko, że ten jest w oceanie i z niego ma wodę, a nie z rur 🙂 W drugiej części tej plaży nie ma skał i podobnie jak na Bondi, są duże fale i dużo surferów. Jak się wam znudzą zabawy w piasku można przenieść się na trawę, bo jest tu bardzo duże pole piknikowe i plac zabaw, spory wybór restauracji, barów, tak więc naprawdę świetne miejsce na wypad z dziećmi. My byliśmy tam w ostatnich dniach grudnia, także było mnóstwo grillów, badmintonów, frisbee, pisku i śmiechu dzieci, całe rodziny zjechały się tu by celebrować świąteczny czas, naprawde, atmosfera jaka tu panuje wywołuje uśmiech na twarzy, masa dobrych fluidów unosi sie w powietrzu.

IMG_5826IMG_5819IMG_5840IMG_5850IMG_5878IMG_5885IMG_5898IMG_5925IMG_5906IMG_5919IMG_5916IMG_5914IMG_5902

2,5 km od Bronte jest też plaża Coogee, rozmiarem i warunkami przypomina Bondi tylko z mniejszymi falami, i polskie morze, tylko z lepszą pogodą 🙂

IMG_5929IMG_5937

Fajną opcją jest przejście z Bondi do Bronte, jest to popularny szlak spacerowy wzdłuż wybrzeża, widoki są cudne i nie jest trudno, cały spacer zajmuje godzinę. Myślę, że te dwie plaże są w Sydney najlepsze i mają wyjątkowy charakter, a pozostałe są jakby ich powtórkami, więc tak naprawdę nic innego niż tu nie znajdziecie na Manly czy na Coogee. Jeśli nie macie w Sydney wiele czasu, od razu jedźcie uberem / autem na Bondi, a potem spacerkiem na Bronte. Inna opcja spacerowa to trasa ze Spit do Manly, ale na to trzeba przeznaczyć cały dzień, bo jest to 10 km, więc dla bardziej zaprawionych w długich dystansach. Widoki podobno są jeszcze wspanialsze, ale pamiętajcie, że na trasie jest chyba tylko jeden sklep, więc wodę i prowiant trzeba wziąć ze sobą.

Blue mountains

Te góry usytuowane tylko 50 km od miasta to absolutny must see jeśli jesteście w Sydney. My wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę kupioną przez stronkę viator.com (to duża i pewna strona i można przez nią zabukować wycieczki na całym świecie). Koszt to ok 130 – 140 australijskich dolarów od osoby, czyli nietanio, ale tak było nam najłatwiej z małym dzieckiem. Wycieczka obejmowała też wizytę w Featherdale Wildlife Park, gdzie żyje większość zwierząt występujących w Australii. Ponadto park jest zaangażowany w wiele eko inicjatyw, ratuje zagrożone gatunki, trafiają tu też zwierzęta chore albo z wypadków, także są to bardzo pozytywne działania i jest tu naprawdę świetnie. Szczególnie dla dzieci, bo można z bliska zobaczyć, pogłaskać i pokarmić kangury, wallabies i inne zwierzęta, do których nie da się podejść w naturalnym środowisku.

IMG_5610IMG_5627IMG_5633IMG_5635IMG_5636IMG_5637IMG_5642IMG_5660IMG_5668

Blue mountains są przefantastycze, widoki nie z tej ziemi, rozległy, bez końca ciągnący się dywan zieleni, bo tak z wyższych punktów widokowych wygladają tutejsze lasy. Sceneria jest zjawiskowa i dramatyczna: strome zbocza, klify, wodospady, piętrzace się skały i bujne lasy eukaliptusowe. My przeszliśmy się tylko najkrótszym szlakiem, ale można tu przyjechać na kilka dni na prawdziwy bush walking, bo jest mnóstwo szlaków i teren jest ogromny. Koniecznie trzeba przejechać się najbardziej stromą kolejką na świecie, momentami jest prawie pionowa, Lilce się mega podobało, nam zresztą też, i jest to wygodny sposób na pokonanie dużego odcinka, z dołu do góry lub odwrotnie, kiedy dziecko nie ma już siły iść. Wysiada się oczywiście przy sklepiku, gdzie można kupić pamiątkowego miśka koalę, kangura czy bumerang, który btw prawdopodobnie wcale z Australii nie pochodzi, choć jest jej symbolem. Bumerangi były obecne w wielu starożytnych cywilizacjach, nawet Tutanchamon miał ich sporą kolekcję, a najstarszy bumerang na świecie znaleziono nie w Australii tylko w…Polsce 🙂

IMG_5681
Po lewej skały „Trzy siostry”

IMG_5686IMG_5690IMG_5705IMG_5708IMG_5710IMG_5731IMG_5745IMG_5748IMG_5752IMG_5754IMG_5784IMG_5785IMG_5789IMG_5762IMG_5765

Sydney było naszym pierwszym ale też ostatnim przystankiem w Australii, bo wróciliśmy tu na Sylwestra po wyprawach w Cairns i Darwin. Stąd następnego dnia mieliśmy odlecieć w ostatnie miejsce naszej miesięcznej podróży – do Dubaju.  Sylwester tutaj jest jak nigdzie indziej – Nowy Rok Australijczycy witają jako pierwsi, a w centrum odbywa się największy pokaz fajerwerków na świecie. Kusiło nas żeby się wybrać i oglądać je na żywo, ale nocowaliśmy w hotelu przy lotnisku, bardzo daleko od centrum i jak sobie pomyśleliśmy o tłumach, niemożliwości wydostania się stamtąd, zmęczonej Lili to stwierdziłam, że zadowoli nas relacja w telewizji 🙂

IMG_6917
ostatnią noc – sylwestrową – spędziliśmy w Stamford Plaza Hotel przy lotnisku

IMG_6919

IMG_5938
Lila padała wieczorami zmęczona zwiedzaniem, my zresztą też 🙂
IMG_6924.JPG
taki Nowy Rok to ja rozumiem 🙂

Top miejsca w Nowej Zelandii

Kocham podróże najbardziej na świecie. Podróż mnie uszczęśliwia i uwalnia wszystkie uczucia, które wyfruwają w euforii jak motyle z siatki. W podróży żyję mocniej, każdy dzień przynosi coś innego, nie ma rutyny i nic nie jest do końca przewidywalne. Zmysły i uwaga wyostrzają się pobudzone nowymi bodźcami, krew płynie szybciej, serce bije mocniej. W podróży czuję się jakbym dostała drugie życie. Wraz z nią przychodzi to niesamowite uczucie oderwania, szansa na spojrzenie na swą codzienność z lotu ptaka, nabranie nowej perspektywy w oglądzie problemów, zastrzyk energii i inspiracji na przyszłość. Czytam to i myślę, że pewnie uzależniony od narkotyków czy alkoholu tak samo by opisał swoje wrażenia 🙂 Cóż pewnie coś w tym jest, bo gdy tylko wrócę już kombinuję gdzie by znowu polecieć. Taki podróżniczy high.

W Nowej Zelandii spędziliśmy 2 tygodnie, był to pierwszy przystanek w naszej miesięcznej podróży (później była Australia i Dubaj). Przeżyliśmy niesamowitą przygodę i z nostalgią wspominam wszystkie miejsca. Była to wyprawa z wieloma wyzwaniami, zaczynając od lotu, trwajacego 23 godziny (z przesiadką w Dubaju) z 4,5 latką, jet lagu, na upale i muchach w dżungli kończąc. Jednak mogłabym ją powtórzyć choćby jutro, albo jakbym miała się spakować w 15 minut i polecieć (jak czasem w programach tv są takie zadania) to też bym się zdecydowała bez mrugnięcia okiem, nie zważając na trudy. Bo czymże one są w porównaniu z tym co pozostaje 🙂

Zaczęło się od tego, że T znalazł super tanie bilety do Australii na stronie hotukdeals.com (polecam, można znaleźć promocje właściwie na wszystko), 750£ w dwie strony za trzy osoby, to po prostu się nie zdarza. Wylądowaliśmy w Sydney i stąd wracaliśmy, tylko podróż zaczęliśmy od Nowej Zelandii po prostu dokupując lot z Sydney do Auckland. Całą wycieczkę zorganizowaliśmy sami, przemieszczaliśmy się samolotami, kupiliśmy loty krajowe z jednego miasta do kolejnego, a mniejsze odległości pokonywaliśmy autobusami. Mieliśmy mało czasu w sumie na zwiedzenie tak dużych obszarów, a samolot to najwygodniejsza i najszybsza opcja. Najpierw wyszukałam miejsca, które chcieliśmy zobaczyć, wydrukowaliśmy duży kalendarz i zaznaczaliśmy gdzie i na ile się zatrzymamy, i zgodnie z tym planem kupiliśmy loty. Ostatnią rzeczą były noclegi, które wyszukiwaliśmy kierując się jak zawsze opiniami na tripadvisorze, warto zawsze sprawdzić wybrany hotel na kilku stronach np. booking.com, hotels.com, expedia, by zabukować po najlepszej cenie. Z góry też kupiliśmy niektóre wycieczki, jeśli w danym miejscu byliśmy krótko, żeby mieć pewność, że nam nie przepadnie okazja (np. trzydniową wyprawę do Kakadu National Park w Australii), wycieczki głównie kupowaliśmy przez viator.com.

Tak to z grubsza wyglądało, wiele, wiele godzin spędziliśmy na wyszukiwaniu i dograniu wszystkiego. We wpisie oznaczyłam hotele, w których się zatrzymywaliśmy, wszystkie były dobre i mogę je polecić jeśli się wybieracie.

IMG_4981IMG_4992IMG_4993IMG_4999

Początki wyprawy zdominowane były przez mega jet lag, bo w Nowej Zelandii różnica czasu to 13 godzin, więc budziliśmy się nocą a spać chcieliśmy w dzień (spójrzcie na nocne kolorowanie poniżej :). Lila miała wtedy 4,5 roku więc trochę się ją nanosiliśmy bo nie zawsze dawała radę, wyjątkowy kryzys miała na początku wycieczki, w wiosce Hobbitów i praktycznie tam cały czas była na rękach i popłakiwała bo chciało jej się spać, humor wrócił jej dopiero po wyjściu gdy kupiliśmy lody :).

29278208740_e1291159ea_o
Kolorowanki o 2 w nocy
29458670882_1e11068e40_o
Fenton Court Motel, Rotorua

Rotorua, Te Puia i gejzery

NZ składa się z wyspy północnej i południowej, wybraliśmy miejsca, które nas zainteresowały i według nich wytyczyliśmy sobie szlak na obu wyspach. Znajdująca się na wyspie północnej Rotorua jest słynna ze względu na aktywność geotermalną i obecny tu gejzer Pohutu, jest tu też centrum kultury Maori, czyli rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii. Z atrakcji dla dzieci mamy np. pokaz strzyżenia owiec, plac zabaw i park ze zwierzętami występujacymi w NZ. Często na Nowozelandczyków mówi się tu Kiwi people, a na język – Kiwi language, te określenia wywodzą się od narodowego ptaka Nowej Zelandii czyli właśnie kiwi. Nazwy własne mają źródło w języku Maori i brzmią niekiedy bardzo egzotycznie.

IMG_5030IMG_5031IMG_5028

Hobbiton w wiosce Matamata

Nie przepadam jakoś specjalnie za Tolkienem i jego książkami, oglądałam Władcę pierścieni i Hobbita, jak każdy, ale to miejsce mnie zachwyciło jak największego fana, jest po prostu magiczne! Mięso suszące się przed domem, stolik z obrusem i dzbankiem, zebrane warzywa w koszu  i kwiaty w ogródku, wszystko jest tak pięknie zrobione, że nie sposób nie poczuć się tu jak w Shire. Jeśli na mnie zrobiło to takie wrażenie to jakie musi to być przeżycie dla prawdziwych fanów :). Większość domków to tylko fasady – drzwi wejściowe i ogródek, wnętrza mają tylko te, w których działa się akcja, jak dom Bilbo Bagginsa. Peter Jackson, reżyser obu filmów strasznie dbał by najmniejsze szczegóły były dokładnym odwzorowaniem opisów Tolkiena, tutejsze owce z białymi głowami i nogami wydawały się mu mało autentyczne, więc przywieziono owce z czarnymi zamiast białych. Niektóre drzewa nie pasowały do opisu z książki, więc przyklejono do nich ręcznie zrobione tysiące liści i owoce, a drzewo nad domem Bilbo jest całkowicie sztuczne. Słynna jest też anegdota o głośnych żabach, k†óre uniemożliwiały kręcenie, Jackson kazał je wszystkie wyłapać i przenieść (przywieziono je z powrotem po zakończeniu filmowania). Bilet wstępu do Hobbitonu to 75 dolarów nowozelandzkich, czyli 44£, w sklepie można kupić piwa i inne pamiątki, które wyglądają jak żywcem wyjęte z hobbitowego świata 🙂

IMG_5074IMG_5073IMG_5079

28944883973_4bb49e4314_o
Dom Bilbo Bagginsa

28944858373_4032be830b_o28942723154_234e5fc2a0_oIMG_5085IMG_5102IMG_509729568329065_e7ebb7a32c_oIMG_5103IMG_5108IMG_5111

IMG_5060
zmęczenie level hard

IMG_5091

IMG_5118
Karczma Zielony Smok

IMG_5121IMG_5123

IMG_5128
Czekamy na autobus powrotny z Matamata

IMG_5129

Queenstown

Malownicze miasteczko w górach na wyspie południowej, przylecieliśmy tu samolotem z wyspy północnej, zatrzymaliśmy się w tutejszym Novotelu a po dwóch dniach wyruszyliśmy jeszcze wyżej w góry, do Te Anau, które jest bazą wypadową na  słynny fiord Milford Sound.

IMG_5137

Te Anau 

Zatrzymaliśmy się w Lakeview motel, z cudnym widokiem na jezioro. Zapomniałam, że jesteśmy w górach i że słońce parzy nawet jak się wydaje, że jest chłodno, także mieliśmy bolesne, czerwone placki tu i ówdzie.

IMG_5161IMG_5159IMG_5165

Milford Sound

Słynny fiord i mega atrakcja turystyczna. I słusznie, bo jest tu pięknie, fantastyczna przyroda, góry, foki, delifiny pływające razem z łodzią, grałyśmy z Lilą w grę, kto zobaczy ich więcej 🙂

IMG_530028944994923_bba4bd42a0_o29534480946_6e2f40fcfc_o29534452146_e23624d9f6_oIMG_5266IMG_5264IMG_5267IMG_5244IMG_5229img_5238.jpgIMG_5229IMG_5218IMG_5206IMG_5204IMG_5198IMG_5226IMG_5196

Kaiteriteri

To miasteczko o szalonej nazwie jest bazą wypadową do parku narodowego Abel Tasman.

IMG_5372
Torlesse Motel, obowiązkowe skakanie po łóżku w każdym nowym hotelu 🙂

IMG_5390IMG_5401IMG_5408IMG_5399IMG_5418IMG_5424IMG_5432.JPG

Abel Tasman National Park

Wycieczka odbywa się łodzią, bo park to bogaty wachlarz plaż i zatok mieniących się wszystkimi odcieniami turkusu i błękitu.

IMG_5441

IMG_5473
Zatoka mordercow (kiedy pierwsze statki europejskie przypłynęły do NZ cała załoga została wycięta w pień przez Maorysow)
IMG_5477
to białe to muszle, było ich tam zatrzęsienie

IMG_5476

IMG_5480IMG_5497IMG_5495IMG_5503IMG_5481IMG_5509IMG_5520IMG_5524IMG_5537

Z miejsc, których nie odwiedziliśmy a warto, trzeba wymienić Trongariro National Park, w którym są 3 aktywne wulkany, a na jednym z nich filmowano Władcę Pierścieni. Odpuściliśmy, bo jest to park wymagający dłuższego wędrowania po górach, którego nasze dziecko nie znosi. Pasjonaci gór i wspinaczkowych klimatów mogą też spróbować swoich sił na lodowcu Fox albo Franz Josef.

Jeśli ktoś poszukuje doznań ekstremalnych to może skoczyć tu na bungee, dlaczego akurat w NZ? Bo stąd właśnie wywodzi się bungee jumping i tu miał miejsce pierwszy skok. Ja się na pewno nie odważę, skoczyłam co prawda ze spadochronem z wysokości 4000m, ale bungee wydaje mi się za bardzo…brutalne i szarpiące, nie wiem, może się mylę :). W ogóle w NZ super jest to, że nigdzie nie ma tłoku (no może nie licząc atrakcji turystycznych), na obu wyspach, których powierzchnia jest mniej więcej wielkości Japonii, żyje w sumie 4.7 mln ludzi, jest to najmniej zaludniony kraj na świecie, także wszędzie czuliśmy się wyjątkowo :), naprawdę ten spokój i brak tłumu był właśnie tym o czym marzyłam. Byliśmy w grudniu i była piękna letnia pogoda, bez upałów nie do zniesienia, wody w jeziorach są krystalicznie czyste a wzgórza wręcz rażąco zielone i przyozdobione masą owiec. I mnóstwo przepięknych miejsc do zwiedzenia. Cieszę się i jestem wdzięczna, że udało mi się ich trochę zobaczyć 🙂

Łatwy i szybki torcik Malteasers

Ulubiony tort mojej córki, uproszczona ale równie efektowna wersja klasycznego tortu z malteasersami. W gruncie rzeczy musimy tylko upiec biszkopt, reszta to już tylko dekoracja, którą zostawiamy dziecku – smarowanie ciasta masą czekoladową i układanie malteasersowych kulek na pewno mega mu się spodoba. Lilka zażyczyła sobie ten tort na urodziny 2 razy z rzędu, a kilka dni temu poprosiła żebyśmy zrobiły go też na koncert chóru. Fakt, że po koncercie z wielu innych wypieków zniknął pierwszy w 5 minut, a „malteasers” było najczęściej wypowiadanym słowem przez zachwyconych chórzystów,  jest chyba najlepszą rekomendacją. Sekret jego smaku tkwi na pewno w masie, która jest połączeniem serka mascarpone i nutelli. Proste, nie? Słowo daję, to najlepsza masa czekoladowa ever, jest przepyszna, nie waży się i też możemy przy jej przygotowaniu wyręczyć się dzieckiem, co jest dużym plusem całego przepisu 🙂

Ciasto biszkoptowe

5 jajek

3/4 szklanki maki

1 łyżeczka proszku do pieczenia

pół szklanki drobnego cukru

Masa:

2 x 250g serka mascarpone

6 łyżek nutelli (albo więcej według uznania)

Potrzebujemy również 4 x 100g pudełka malteasersów

Wykonanie:

Pieczemy biszkopt, wiem, że to powszechnie znany i pospolity wypiek i macie pewnie na niego własny sposób, ale podam swój, bo zawsze ładnie wychodzi. Oddzielamy białka od żółtek i ubijamy pianę, ciągle miksując dodajemy po łyżce cukier i żółtka. Na koniec w kilku partiach przesiewamy do ciasta makę z proszkiem do pieczenia, i mieszamy delikatnie drewnianą łyżką aby składniki się połączyły. Ważne, by robić to powoli i z wyczuciem, by masa pozostała puszysta i nie opadła. Pieczemy w 170℃ około 30 – 35 minut. Po upieczeniu czekamy aż wystygnie i kroimy na pół, by stworzyć dwie warstwy (jeśli chcecie wyższy tort, możecie upiec 2 biszkopty i stworzyć więcej warstw, trzeba wtedy też zwiększyć proporcjonalnie składniki masy). Przekładamy blaty i resztę rozsmarowujemy po całej powierzchni ciasta, również po bokach. I na koniec najlepsza zabawa dla dzieci czyli dekoracja malteasersami. Sami widzicie, szybko łatwo i z efektem wow 🙂

IMG_0785IMG_0788img_0798.jpgIMG_2094

Ciasto Guinness

Nigella Lawson, której przepisem się posłużyłam, pisze, że to ciasto jest majestatyczne w swej wilgotnej czerni. Czytając opisy Nigelli widzę litery, z których spływa ciężkimi kroplami słodki syrop lub jeszcze lepiej czekolada. Wyrafinowany i sensualistyczny język jest tutaj jak najbardziej na miejscu bo to ciasto to faktycznie sama poezja. Wygląda jak sławne ciemne irlandzkie piwo z pianką, mistrzostwa świata w piłce nożnej to chyba idealny czas żeby je upiec, wszak piwko pasuje do meczu, a w tym przypadku ilość cukru na pewno osłodzi każdą porażkę 🙂

Podchodziłam do niego nieufnie, jak zawsze gdy składniki na pierwszy rzut oka nie pasują do słodkich wypieków (jak np. marchewka czy buraki), ale w tym przypadku składniki słodkie skutecznie przytłumiają gorzkość Guinnessa, który jednak nadaje głębi czarnemu kolorowi ciasta i też swego rodzaju wytrawności. U nas niektóre placki, jak szarlotka czy lekkie wypieki z owocami i kruszonką znikają całe z blachy zanim zdążą ostygnąć, to jest raczej z tych cięższych i sycących, więc najlepiej delektować się nim w mniejszych kawałkach. Jest pysznie czekoladowe i wygląda bajecznie z białą, puszystą pianką z kremu.

Składniki na ciasto:

250 ml piwa Guinness

250 g masła

75 g kakao

400 g drobnego cukru

140 ml śmietany

2 duże jaja

1 łyżka ekstraktu z wanilii

275 g mąki

2 i pół łyżeczki sody oczyszczonej

Składniki na krem:

300 g serka mascarpone, philadelphia lub innego serka kremowego

150 g cukru pudru

2 łyżeczki mąki ziemniaczanej (ja nie dodaję)

125 ml słodkiej śmietanki 18%

Wykonanie:

Wlewamy piwo do garnka, dodajemy masło i podgrzewamy aż masło się rozpuści, następnie dodajemy do tego kakao i cukier. Delikatnie ubijamy / mieszamy śmietanę, jaja i ekstrakt z wanilii i dodajemy do naszej brązowej maślano – piwnej masy. Na koniec wsypujemy mąkę i sodę i mieszamy do uzyskania gładkiej konsystencji. Do nagrzanego do 160°C (z wiatrakiem, bez wiatraka można do 175°C) piekarnika wkładamy ciasto w wyłożonej papierem i natłuszczonej formie i pieczemy ok. 45 minut do godziny. Ciasto będzie dość wilgotne, dlatego trzeba je odstawić by całkowicie wystygło.

Teraz pora na krem. Ubijamy śmietankę, dodajemy serek, przesiewamy do tego cukier puder i rozsmarowujemy na cieście formując puszyste szczyty i fale 🙂

Enjoy!

IMG_9246

Jak przetrwać zwiedzanie miasta z dzieckiem

Nasza przygoda z podróżowaniem zaczęła się 11 lat temu. Ciężko mi uwierzyć, że tyle czasu upłynęło od pierwszego kilkudniowego wypadu do Amsterdamu, zwiedzania domu Rembrandta, domu, w którym w wczasie wojny ukrywała się rodzina Anny Frank, kupowania pamiątkowych drewniaków i cebulek tulipanów na straganie. Później był grudniowy Mediolan, urodzinowe wyjście na Dziadka do orzechów w La Scali i podziwianie ostatniej wieczerzy na ścianie koscioła Santa Maria della Grazie. Mieliśmy luksus w postaci czasu do rozdysponowania jak nam się żywnie podobało, czy oznaczało to chodzenie po Pirenejach w Andorze, czy kilkugodzinne przechadzanie się po Luwrze czy Muzeum Watykańskim. Mogliśmy robić rzeczy szalone i ekstremalnie męczące wiedząc, że wieczorem możemy walnąć się do łóżka i kamiennym nieprzerwanym snem przespać całą noc i odzyskać siły na kolejne przygody. Hmm brzmi jak marzenie prawda? Od kiedy pojawiła się Lilka rzecz jasna wszystko się zmieniło, i też zmienił się styl naszego podróżowania przez te osiem lat odkąd mamy dziecko. Pierwszy raz pojechaliśmy na wycieczkę w powiększonym składzie kiedy Lilka miała 9 miesięcy, przed sylwestrem polecieliśmy do Hiszpanii, zatrzymując się po parę dni w Maladze, Kordobie i Granadzie. I w sumie pierwsza myśl jaka mi się nasuwa, to że z niemowlakiem podróżuje się pod pewnym względem łatwiej niż z powiedzmy trzy, cztero czy nawet pięciolatkiem. Owszem, zmienianie pieluch w miejscach publicznych, niekoniecznie do tego przystosowanych, czy próby trafienia łyżką ze słoiczkową zupą do buzi w milisekundowych przerwach od wrzasków nudy i zniecierpliwienia podczas godzinnego stania w kolejce do zamku Alhambra, może wystawić na ciężką probę nerwy nawet najbardziej wyluzowanego i spokojnego rodzica. Ale ale, jak już z tymi przeszkodami się uporamy, to uwzględniając drzemki, posiłki i odpoczynki niemowlaka, można jeszcze zaryzykować stwierdzenie, że to my dorośli rządzimy planem podróży. No bo dziecko siup do wózka czy nosidła i możemy ruszać gdzie dusza zapragnie. A jak to wygląda ze starszakiem? Hmm raczej słusznie zakładając, że nie zapała on entuzjazmem do dzieł Boscha i Caravaggia na tyle silnym by spędzić przed obrazem więcej niż 3 sekundy (i to jednym obrazem moi drodzy, bynajmniej nie każdym jednym w 40 salach, które mieliście nadzieję zobaczyć), trzeba niestety pogodzić się z faktem, że czasy naszej rodzicielskiej władzy absolutnej się skończyły. Trzeba obrać strategię kompromisową, tak żeby mniejsi uczestnicy też byli choć po części zadowoleni, bo inaczej zrobią wszystko co w ich mocy żebyście zachodzili w głowę co też was podkusiło na ten szalony pomysł oddalenia się o więcej niż kilometr od domu, ulubionych zabawek i bajek, i to na dłużej niż kilka godzin. Poniżej kilka wskazówek ułatwiających życie podczas podróży miejskich i nie tylko:

1. Zwiedzanie miasta z dzieckiem to sztuka kompromisu i przy ustalaniu trasy pytamy też dziecko co chciałoby robić i jakie ma oczekiwania

To już nie te czasy kiedy można było w jeden dzień obskoczyć kilka muzeów, zatrzymując się tylko na kontemplacyjną latte w pobliskiej kawiarni, i jeszcze w drodze powrotnej zajrzeć do jednej czy dwóch katedr. Bierzemy pod uwagę potrzeby wszystkich podróżników i jeśli nie chcemy, żeby ci o krótszych nogach urządzili nam z wycieczki piekło, zatrzymujemy się na wszystkich napotkanych placach zabaw i przy straganach z badziewiem wszelkim. Warto ustalić zawczasu reguły, że będziemy robić to, co chce dziecko, ale ono też musi coś z siebie dać i pójść z rodzicami tam, gdzie może niekoniecznie ma ochotę. W ten sposób w trakcie całej wycieczki pewnie zwiedzicie mniej niż udałoby wam się to kiedyś, ale przynajmniej będzie to względnie przyjemne i nie tak drastyczne dla waszego układu nerwowego. Jeśli mimo wszystko wasze racjonalne argumenty odbijają się jak groch o ścianę, nie pozostaje nic innego jak uciec się do starego sprawdzonego przez wszystkich rodzicow sposobu czyli łapówki. Na lody zpójdziemy jak obejdziemy zamek, a wisiorek z Elsą kupimy jutro wieczorem, po całym dniu fascynujących spacerów – wilk syty i owca cała 🙂

2. Plan dnia nie może być za bardzo napięty

Trzeba mysleć realistycznie i rozłożyć zaplanowane atrakcje równomiernie w czasie, w każdym dniu przeznaczcie czas na obiad, odpoczynek, zabawę czy spacer. Jak wiadomo liczy się ilość a nie jakość więc nawet jeśli jesteście gdzieś bardzo krótko to chyba lepiej w spokoju i dogłębnie zwiedzić jedno miejsce, niż przelecieć pięć w oparach szaleństwa i przy akompaniamencie dzikich wrzasków, nic i tak nie rejestrując z mijanych eksponatów – strata nerwów i czasu.

3. Badźcie elastyczni i gotowi na odstępstwa od planu

Najcudowniejszy w dzieciach jest zachwyt zwykłymi rzeczami, na które my dorośli zupełnie nie zwrócilibyśmy uwagi, bo dla nas są powszednie i wcale nie interesujące. Ganianie za gołębiami, obserwowanie wróbli skaczących po chodniku i lampy zmieniającej kolory w galerii handlowej, plac zabaw napotkany po drodze, sklep z zabawkami, manufaktura czekoladek, pan grający na akordeonie, pan robiący mega duże bańki – poświęćcie na to czas, nawet dużo, spójrzcie na to wszystko oczami dziecka i dołączcie do niego w zachwycie, czyniąc te chwile magicznymi wspomnieniami z wycieczki 🙂

IMG_1106
Na placu zabaw tuż obok Sagrady Familii, Barcelona 2013
IMG_1261
przed muzeum El Prado, Madryt 2013

4. Dowiedzcie się jakie są pobliskie atrakcje dla dzieci

W każdym większym mieście europejskim można znaleźć muzea dla dzieci, czy choćby takie, których zbiory zainteresują dzieci. Muzea historii naturalnej są dobrym wyborem, dzieci z zapartym tchem będą oglądać wielkie krokodyle, słonie czy szkielety dinozaurów. W Wiedniu zapisaliśmy się na zajęcia z lepienia z gliny w muzeum dla dzieci Zoom i świetnie się bawiliśmy, zwłaszcza, że Lilka nigdy wcześniej nie lepiła w glinie, a było jej w dużej sali tony i trzeba bylo ubierać specjalne kombinezony. Warto sprawdzić czy w pobliżu nie ma jakiegoś parku wodnego czy parku rozrywki i przeznaczyć na to jeden dzień. Taki fun day sprawi, że dzieciaki będą zachwycone i bardziej skore do realizowania dalszego planu wycieczki (być może 🙂 )

IMG_8279

29349219681_93a73956f1_o
Muzeum dla dzieci Zoom w Wiedniu, 2015

IMG_8323

29320768952_6e3ea0f475_o
Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu, 2015

29140638410_0e87132406_o

zbieranie gladziutkich kamyczkow (ulubione zajecie w kazdym miejscu)
zbieranie gladziutkich kamyczkow (ulubione zajecie w kazdym miejscu)

28804766334_d30d6336e0_o

IMG_8243
Schönbrunn, ogrody, Wiedeń 2015

IMG_8093IMG_8084

IMG_8078
Bibiana, dom sztuki i bajki dla dzieci w Bratysławie, 2015

5. Wybierzcie hotel z basenem

Nie ma nic lepszego niż po całym dniu zwiedzania zrelaksować się w basenie (a jeszcze lepiej w saunie czy jacuzzi, jeśli jest to spa), dziecko bedzie miało na co czekać i z pewnością perspektywa wieczornego pluskania się sprawi, że chodzenie będzie trochę bardziej znośne.

29394082206_ccd9f7fbd1_o.jpg

6. Zabierzcie wózek, nosidło, chustę, hulajnogę czy jakąkolwiek rzecz, za pomocą której dziecko lubi sie przemieszczać

Wynajem samochodu jest wygodną opcją, ale są miejsca, gdzie nie da się wjechać, i trzeba chodzić, także warto odpowiednio się do tego przygotować. Na naszym wyjeździe do Santorini, Wiednia i Bratysławy mieliśmy ukochaną hulajnogę Lilki – Micro i sprawdziła się świetnie, rzecz oczywista dla mniejszych dzieci wybierzcie środki transportu dostosowane do wieku. Wcześniej zawsze mieliśmy ze sobą spacerówkę, ze względu na wyjazdy zwracałam uwagę przy kupowaniu żeby była duża i wygodna, ale i kompaktowa, rozkładała się do pozycji leżącej i miała dużą budkę. Pod ręką miałam też kocyk i poduszkę, osłonę przeciwdeszczową i z takim wyposażeniem czułam się bezpiecznie w każdej sytuacji, bo kiedy Lilę dopadało zmęczenie po prostu drzemała w wózku, a my mogliśmy iść dalej. Wózek mieliśmy nawet na Malediwach co dziś wydaje mi się trochę zabawne, ale wierzcie mi lub nie, też się przydał, bo my mogliśmy sobie spacerować wieczorem plażą dookoła wyspy podczas gdy nasza wtedy trzylatka sobie spała. Poza tym Malediwy to był ostatni punkt na trasie, po wcześniejszym pobycie w kilku miastach, więc wózek musieliśmy i tak wziąć siłą rzeczy.

Poniżej ilustracje znanych mi sposobów przemieszczania się z dzieckiem (nie licząc samochodu), z których najpopularniesze to oczywiście na barana albo niesienie na rękach i w pewnym momencie zwiedzania jest pewne jak to, że po dniu nastaje noc, że umęczony maluch wyląduje u was na rękach albo na karku 🙂

IMG_5746
w nosidle (Malaga)
IMG_5754
na barana (Australia)
IMG_5710
na barana level hard
IMG_5086
na rękach (Nowa Zelandia)
img_1091.jpg
w wózku (wszędzie 🙂
IMG_8247
na hulajnodze (Wiedeń)

7. Zwiedzanie naprzemienne

Wycieczki to czas, który chcemy spędzać wspólnie, jednak czasem zdarzają się miejsca, które wy bardzo chcecie zobaczyć a niekoniecznie jest to marzeniem waszego dziecka, szczególnie gdy jest małe i skłonne do robienia scen z piekła rodem. Naszym sprawdzonym sposobem jest po prostu rozdzielenie się: najpierw jedna osoba sobie spokojnie zwiedza a druga zostaje z dzieckiem w hotelu lub w miejscu, w którym dziecko akurat pragnie być, i potem zmiana. Wszyscy na tym zyskują, uwierzcie mi. Wiem, że są ludzie, którzy nie lubią za bardzo zwiedzać sami, ale mi to akurat nie przeszkadza, a czasem wprost przeciwnie, marzę o chwili samotności 🙂

8. Wyluzujcie się i postawcie na spontan

A może po prostu lepiej wyrzucić plan do kosza, by nie wywoływał presji i chodzić niespiesznie gdzie nogi poniosą? Zdecydowanie muszę ten punkt wcielić w życie następnym razem:)

Na koniec jeszcze trochę naszych zdjęć z miast:

IMG_5547
W pociągu do Kordoby, 2010
IMG_5798
W zamku Alhambra, Granada 2010

Budapeszt 2012

IMG_1042IMG_1061

Edynburg 2012

IMG_0514IMG_0702

Sousse, Tunezja 2012

DSCN2449DSCN2392DSCN2378

Muzeum El Prado, Madryt 2013

IMG_1267

Istanbuł, 2013

IMG_1335IMG_1388IMG_1385IMG_1438IMG_1315

 

Te Anau, Nowa Zelandia, 2014

IMG_5170IMG_5129

Sydney 2014

35306242396_4a633344b0_o

Dubaj 2015

29365305361_f2223a7439_o29410795496_c82982955a_o

Oia, niedaleko Santorini, 2015

29140413170_79830cb697_o

Czy Malta to dobry kierunek na wakacje z dziećmi i nie tylko?

Tym razem na szkolną przerwę majową postanowiliśmy polecieć na Maltę. Jeszcze nie całkiem doszłam psychicznie do siebie po niedawnym locie na Dominikanę, więc tylko 3.5 godziny w samolocie to był mega plus dodatni. Pogoda również pod koniec maja jest świetna, ok. 27 – 30 stopni, idealnie na kąpiele w morzu, ale też do wytrzymania, jeśli np. chodzimy po mieście. Malta skojarzyła mi się od razu z Grecją i Cyprem pod względem zabudowy miejskiej, ma też bardzo bogatą historię sięgającą tysiące lat wstecz. Morze jak już wspomniałam pod koniec maja było świetne do kąpania, gdzie o tej porze roku w Europie w wielu krajach woda jest jeszcze zimna. Do tego plaże są głównie zatokowe, jest płytko i nie ma fal, po prostu idealnie dla dzieci. Angielski jest tutaj na porządku dziennym, wszyscy prawie porafią się nim posługiwać, więc łatwo się wszędzie dogadać. Malta jest niewielką wyspą i praktycznie w najodleglejsze punkty można dojechać w około pół godziny samochodem, komunikacja miejska i międzymiastowa też działa bez zarzutu, autobusy też jeżdżą często i wszędzie można się nimi dostać.  Nie jest też jakoś bardzo drogo, w porównaniu do innych europejskich wybrzeży. Także jest to świetny wybór na wygodne, relaksujące wakacje bez jakichś większych wyzwań czy trudów 🙂 Tak więc już na początku wpisu odpowiedziałam na pytanie zadane w tytule, chyba muszę popracować nad ubudowaniem napięcia 🙂 To teraz czas na trochę praktycznej wiedzy i info gdzie dokładnie się udać.

Najlepsze miejsca na Malcie

Golden Bay

To był właśnie pierwszy przystanek naszej wycieczki. Golden Bay to plaża uchodząca za najlepszą na wyspie. Potwierdzam, jest wspaniała, tafla wody jest zawsze gładka i tylko odcienie błękitu i turkusu zmieniają nasycenie w zależności od pory dnia. Zatrzymaliśmy się w Radisson Blu Golden Sands, położonego tuż przy plaży na wzgórzu, z takimi cudnymi widokami z okien:

IMG_6547
Golden Bay

Radisson Blu z zewnątrz trochę straszy i wygląda jak podstarzały moloch, ale wnętrze jest nowoczesne, przyjemne i gustowne, no czuć tam powiew luksusu 🙂 pokoje są bardzo duże, właściwie 2 pokoje w jednym, bo jest salon z łóżkiem i w pełni wyposażoną kuchnią + sypialnia. Pyszne jedzenie, również to serwowane w barze przy plaży wyglądało i smakowało doskonale. Są takie miejsca, które mają w sobie szczególny urok, bo widziałam lepsze plaże i lepsze hotele, ale tutaj po prostu czułam się cudownie, i ten hotel i plaża mają jakiś taki dobry klimat, że ciężko stąd wyjechać 🙂 Po przebudzeniu moim oczom ukazywał się widok powyżej, leżąc w łóżku patrzyłam na ludzi, którzy wyszli na poranne pływanie i  byli już hen daleko, że ledwie już było ich widać. Tak się zakochaliśmy w tym miejscu, że gdy po dwóch dniach zgodnie z naszym planem pojechaliśmy do innego hotelu w St. George’s Bay, czym prędzej i nie bez utrudnień anulowaliśmy go i zabukowaliśmy Radisson jeszcze na parę nocy. Jeśli jeszcze raz miałabym być na Malcie, to zatrzymałabym się właśnie tu, i wam radzę nie szukajcie nic innego, nigdzie nie będzie wam lepiej 🙂

IMG_6535IMG_1780IMG_1769IMG_1763IMG_1755

Na plaży jest też centrum sportów wodnych, w ofercie są kajaki, rowerki, parasailing, skutery, no wszystko co tylko. W końcu mogłam spróbować paddle surfingu, marzyłam o tym i wreszcie miałam okazję stanąć na desce i powiosłować. Jakie to jest super mówię wam 🙂 jeszcze na takiej spokojnej wodzie można płynąć i płynąć, tylko ja morze i skały, po prostu coś wspaniałego. Lilce też się spodobało i ciągle chciała zabierać mi deskę albo pływać razem ze mną 🙂

IMG_6537IMG_6538IMG_1949IMG_1932IMG_1928

I jeszcze trochę zdjęć naszego hotelu – Radisson Blu Resort & Spa, w zatoce Golden Bay

IMG_1972

IMG_1970
poranna kawa, co prawda nie wypita w spokoju, ale przynajmniej z takim widokiem 🙂

IMG_1996IMG_1994IMG_1998IMG_2000IMG_1852IMG_1843IMG_1835

IMG_1848
jak zwykle opychałam się słodkościami, ale jak tu nie ulec takiej pokusie?

Mdina – The Silent City

Średniowieczna stolica Malty, jej początki sięgają 8 wieku p.n.e., jest tu cicho i spokojnie, jakby czas się zatrzymał, bardzo polecam wizytę, będzie to niezapomniany spacer wąskimi uliczkami pradawnego miasta, przyozdobionego budynkami z mixem architekury średniowiecznej i barokowej.

IMG_1874IMG_1876IMG_1877IMG_1866IMG_6541IMG_6540IMG_1904IMG_6543

Marsaxlokk

Malownicza wioska rybacka położona w południowej części wyspy, z charakterystycznymi kolorowymi łodziami Luzzu u wybrzeża i wzdłuż promenady. Co niedzielę jest tu duży targ, gdzie można kupić lokalne produkty. Palmy, stare domy, stoiska na rynku i kolorowe łodzie tworzą unikalną scenerię do zdjęć. Można kupić praktycznie wszystko: ryby, owoce i warzywa, ubrania, zabawki ale bestsellerem jest tutaj miód i wosk pszczeli.

marsaxlokk1marsaxlokk2

Comino i Blue Lagoon

To najbardziej popularna wycieczka na Malcie, jest też organizowana w wersji pół dnia co jest dobrą opcją dla rodzin z małymi dziećmi. Woda pikna, niebieska, można snurkować i podziwiać naturę prawie nietkniętą ludzką ręką, w powietrzu unosi się zapach tymianku i innych dziko rosnących ziół. Nirvana dla ducha i ciała, choć nawał ludzi może trochę przeszkadzać w jej osiągnięciu 🙂

full_comino_blue_lagoon_1
Bywa tu tłoczno..

Gozo

Mała wyspa mierząca tylko 8×16 km, piękne krajobrazy, cisza, spokój, mniej ludzi niż na Malcie. Teren górzysty więc amatorzy wędrówek mogą sobie pochodzić. Warto się wybrać, by odetchnąć pełną piersią i z dala od tłumu chłonąć piękno natury. Na Gozo dostaniemy się promem z miejscowości Cirkewwa do miejscowości Mgarr.

Valletta

Jedna z najmniejszych stolic na świecie, historia miesza się tu z nowoczesnością a zabytki rywalizują z high streetowymi sklepami o zwiedzających. Znajduje się tu spektakularny Grand Master Palace, dawna siedziba władców, entuzjaści historii i sztuki mogą podziwiać bogatą kolekcję broni, rzeźb, obrazów etc. Poza zaletą dziedzictwa kulturowego z jakim możemy tu obcować, Valletta to także najlepsze miejsce na shopping i dobre lody 🙂

41631142435_6eea671d02_o

Malta-Palace
Grand Master Palace

8614437837_38b8648b28_b

Podczas naszej wycieczki zatrzymaliśmy się jeszcze w St. Julian’s w hotelu Marina Hotel Corinthia przy St. George’s Bay, nie zachwyciła nas jednak ta miejscówka, mimo, że hotel był całkiem fajny, plaża jednak w środku miasta to nie jest szczyt marzeń, dlatego po jednej nocy skasowaliśmy hotel (był zabukowany jeszcze na dwie kolejne) i uciekliśmy z powrotem do naszego raju w Golden Bay 🙂 Rejony St. Julian’s, Paceville, Pembroke są zagłębiami imprez, więc jeśli szukacie ciszy i spokoju, to omijajcie je szerokim łukiem.

Z Malty organizowane są też wycieczki łodzią na Sycylię, jest to jednak długi i męczący dzień, więc my sobie odpuściliśmy. Zresztą w jeden dzień to można zerknąć na Sycylię co najwyżej, a nie porządnie zwiedzić, tam trzeba udać się po prostu na osobną wycieczkę.

St. Julians, St. George’s Bay

IMG_1857IMG_1854

Mellieha Bay

Ostatnie miejsce, które odwiedziliśmy, nocowaliśmy w hotelu all inclusive db Seabank, w Mellieha Bay, która też jest wysoko w rankingu najlepszych plaż Malty, choć według mnie daleko jej do Golden Bay, hotel miał trochę masowy vibe i z tego powodu drugi raz już bym się tutaj nie zatrzymała.

IMG_2008
db Seabank Resort and SPA

IMG_2023

IMG_2002
Mellieha Bay

IMG_2004

Jeśli chodzi o atrakcje dla dzieci – na Malcie jest Waterpark i Aquarium. Oba sobie odpuściłam po głębszym researchu. Waterpark ma niespotykanie złe opinie, wszyscy piszą, że jest brudny i zapuszczony, a w Aquarium nie ma wielu ryb i po 15 minutach nie ma już co robić.

Jeśli wybieracie się na Maltę to Radisson Blu i Golden Bay to najlepszy wybór, naprawdę jest mega. Znalazłam też inne interesujące miejsca i hotele, jest to czasochłonne, dlatego podzielę się z Wami rezultatami mojego przekopywania się przez internet.

Propozycje hoteli:

Gozo: jest tam wspaniały Kempinski San Lawrenz, usytuowany na pięknym terenie nieopodal klifu, nie leży nad samym morzem, ale jest blisko do Dwejra Bay, gdzie jeszcze do niedawna można było podziwiać słynne Azure Window, które zawaliło się w 2017 roku. Zajrzyjcie na stronę hotelu, jest cudowny, szkoda, że w tym czasie kiedy my byliśmy nie było już wolnych miejsc. Inna popularna, piaszczysta plaża na Gozo to Ramla l-Hamra, jest rozległa i nie tak oblężona przez turystów jak plaże na Malcie.

St. Julians: Radisson Blu Malta, Hilton Malta, Corinthia Hotel St. George’s Bay, Marina Hotel Corinthia Beach Resort, Westin Dragonara

Valletta: Domus Zamitello, Grand Hotel Excelsior

 

Bieganie z dzieckiem czyli czas odnaleziony

Słuchanie warczących aut podczas spaceru albo jazda autem to dwa skuteczne środki nasenne dla niemowląt. Wiadomo, spacery są wskazane, dziecko musi się dotlenić (chociaż nie wiem jak z tym dotlenianiem w środku miasta pełnego spalin i smogu) ale też uspokoić i odpocząć. W naszym przypadku właśnie z tego względu spacer jest koniecznością bo Józio tylko na spacerze jest w stanie pospać dłużej niż 20 minut (tyle średnio trwa jego drzemka w domu). Hałas ulicy i kołysanie wózka momentalnie odsyłają go do krainy Morfeusza. Problem w tym, że o ile w maju wyjście na 2 godziny byłyby przyjemnością, w styczniu może zmienić się w torturę, zwłaszcza, że trzeba powtarzać to codziennie. Deszcz, śnieg, mróz, przemarznięte stopy i dłonie, wiatr popychający brutalnie na wszystkie strony, tak, że prawie odlatuję z wózkiem i parasolem wywróconym na lewą stronę. Początkowo próbowałam dezerterować z tej spacerowej służby do sklepów i centrów handlowych, podstęp jednak od razu zostawał wykryty, synek wymownie dawał mi znać wysokiego tonu piskiem, że nie da się nabrać i nie ma mowy o dalszej drzemce. Tak więc kiedy wszystko wskazywało na to, że mój los jest przesądzony i przez najbliższe pół roku będę pałętać się bez celu po ponurych jesienno – zimowych ulicach, wpadłam pewnego dnia na genialny pomysł. Otóż kupiłam wózek do biegania – biegam od wielu lat, uwielbiam i bardzo brakowało mi aktywności fizycznej po urodzeniu Józia, dlatego postanowiłam spróbować jak to będzie biegać we dwójkę.

Jako, że mam bugaboo cameleon postanowiłam po prostu dokupić bazę do biegania również bugaboo, w ten sposób mogę korzystać z siedziska, które już mam i przekładać je z jednego wózka do drugiego. Nie próbowałam innych wózków do biegania, ale myślę, że ten jest świetny. Bardzo stabilny, sunnie po nawierzchni płynnie – naprawdę bardziej jakby płynął niż jechał. Koła przypominają zwykłe koła rowerowe, są tylko trochę mniejsze, dobrze napompowane (pompka jest w zestawie) świetnie amortyzują nierówności terenu. Drugie podobieństwo do roweru to podłużny hamulec ręczny znajdujący się tuż pod miejscem, w którym trzymamy ręce, bardzo wygodne i skuteczne, gdy trzeba nagle zahamować. Oprócz tego jest też zwykły hamulec jak w normalnych wózkach. Jest też zabezpieczenie w postaci paska zakładanego na nadgarstek, dzięki temu wózek nam nie ucieknie, gdy go przypadkiem puścimy. Trzeba jedynie dokupić adaptery, gdyż nie są dołączone do zestawu. Pozwalają one manewrować siedziskiem zupełnie jak w zwykłym wózku, czyli możemy zmieniać pozycję z siedzącej na leżącą, kiedy dzidziuś zaśnie lub z tyłu do przodu, kiedy zapragnie zwiedzać świat 🙂

Zanim zaczniecie biegać warto pamiętać o kilku rzeczach. Koła w wózkach do biegania nie skręcają, mogą jechać tylko prosto, dzięki temu wózek podczas biegu porusza się w linii prostej, jeśli chcemy skręcić musimy zwolnić i lekko podważyć wózek. Z tego względu najlepsza będzie trasa po linii prostej, bez żadnych zakrętów, bo jednak zatrzymywanie się co chwilę jest denerwujące i burzy rytm biegu. Nawierzchnia powinna być gładka, by maluszka za bardzo nie telepało. Zawsze staram się wyjść kiedy synek jest po obiedzie i jest zmęczony i gotowy na drzemkę, bo jeżeli ma zbyt dużo energii może protestować i nie chcieć tak długo siedzieć w wózku. Na początek lepiej wybrać się niedaleko i na niezbyt długo, żeby zobaczyć jak dziecko reaguje na bieg, i czy wy dobrze się z tym czujecie, bo jest różnica pomiędzy bieganiem samemu a pchaniem dość dużego wózka z kilkukilogramowym pakunkiem. Ja miałam obawy, że będzie mi źle i niewygodnie bo nie będę mogła machać rękami 🙂 ale jak się okazało w ogóle mi to nie przeszkadza, biega się naprawdę super wygodnie. W okresie jesienno – zimowym można założyć na wózek folię przeciwdeszczową, żeby wiatr nie wiał dziecku w buzię, zawsze zabieram też 2 zabawki, by nie nudził się, kiedy zbudzi się wcześniej (biegamy godzinę i 40 minut), telefon, wodę dla siebie, i dodatkowy kocyk, na wypadek gdyby było zimniej niż myślałam, wszystko to można włożyć do koszyka pod wózek, który ma elastyczne paski, dzięki którym rzeczy nie wypadną podczas biegu.

Jak oceniam nasze bieganie z perspektywy pięciu miesięcy? Był to jeden z lepszych pomysłów na które kiedykolwiek wpadłam. Odkąd spacery zastapiłam bieganiem nasze życie totalnie się odmieniło. Mogę kontynuować moje hobby sprzed ciąży, jednocześnie opiekując się dzieckiem, po prostu mistrzostwo świata. Życie z niemowlęciem oznacza, że dobowy przydział czasu dla siebie skurczył się do 1%, dlatego odkąd zaczęłam biegać z synkiem czuję się, jakbym dostała podarunek tego czasu, który jest po prostu bezcenny. To błogosławieństo dla mojej umęczonej głowy, wiatr odświeża mój umysł, oddycham głęboko, wszystkie rozproszone myśli i uczucia wracają na swoje miejsce jak starannie ułożone ubrania do szafy. Pomimo zmęczenia i braku snu, po bieganiu wracam pełna energii, naładowana endorfinami, mam nowe siły by stawić czoła pralce, zmywarce, odkurzaczowi i innym domowym potworom. Biegamy niemal codziennie, to nasze wspólne chwile, kiedy każdy czuje się dobrze i oddaje się swojej ulubionej przyjemności. Józio od razu zasypia kołysany w sunącym wózku a ja biegnę, robię to co lubię, jestem sobą.

39457609361_5c02694cc6_o
grudzień

IMG_6518.JPG