O tym jak mnie zaskoczyło macierzyństwo po raz drugi

Mój synek niedawno skończył osiem miesięcy. Kiedy patrzę na niego teraz i na jego pierwsze zdjęcia nie mogę uwierzyć, że to ta sama mała osoba. Dziś chcę wrócić do początku, do tych pierwszych, pięknych ale i cholernie trudnych miesięcy, opowiem jak bardzo dały nam w kość i jak je przetrwaliśmy. Mam nadzieję, że nasze doświadczenia okażą się dla Was pomocne i znajdziecie w tym tekście coś dla siebie.

Przypominam sobie siebie sprzed paru miesięcy, kiedy spędzając całe dnie w pracy z utęsknieniem wyczekiwałam urlopu macierzyńskiego, snułam wizję leniwie długich dni, z zapasem czasu na samorealizację, gotowanie smacznych dań, ćwiczenia i wszystko inne z listy niespełnionych pragnień i wyznaczonych dawno temu celów. Tak więc przypominam sobie siebie sprzed tych paru miesięcy i mnie bierze pusty śmiech. Ludzka naiwność nie ma granic jak się okazuje, bo jakże to inaczej ująć kiedy baba, która nie po raz pierwszy, ale DRUGI będzie mieć w domu noworodka snuje niestworzone, nierealne wizje, choć już przecież dobrze powinna wiedzieć jak to jest. No kuriozum. Macierzyńskie fantasy. Bobas gulgocze sobie w leżaczku a ja zwijam sashimi maki i California rolls, zaraz po tym jak wstawiłam do piekarnika tort michaszkowy, który wpisałam w notatki w telefonie jako do zrobienia – w 2012. Jak mu się znudzi na leżaczku to na matę, ponaciąga sobie zabawki. A potem jak się zmęczy to drzemeczka, ze 2 godziny pewno, takie maluszki przecież dużo snu potrzebują, to ja w tym czasie sobie poćwiczę. Powiedzieć, że ta wizja trochę rozminęła się z rzeczywistością będzie rażącym niedomówieniem. Powiem tyle: homemade sushi nie było, nie było nawet prawie nigdy obiadu zrobionego przeze mnie. Synuś zagrabił każdą chwilę mojej doby, w pierwszych tygodniach w pośpiechu i około 12 w południe myłam zęby i wymiętą twarz. Na śniadanie zamiast pożywnych omletów z mnóstwem drobno posiekanych dodatków z moich wizji wsuwałam szybko kilka tostów z dżemem albo nutellą, których wcześniej nigdy bym się nie czepiła. I tak jechałam jak odurzona na tej działce cukru i oleju palmowego podlanej sowicie kawą z mlekiem, której chyba nigdy nie udało mi się wypić gorącej, zawsze w kilku turach i podgrzewanej w mikrofali, gdy znajdowałam przypadkiem pozostawiony w pośpiechu kubek. W dodatku karmienie piersią wywołało u mnie wprost zwierzęcy głód na słodkości, szczególnie czekoladę. Owszem zawsze pochłaniałam więcej niż przyzwoite ilości, ale porcje, które zaczęłam sobie serwować po porodzie były po prostu obsceniczne. To było jak jakaś pierwotna siła, która mną całkowicie zawładnęła, czekoladowy zew, z którym nie miała szans moja niewyspana i osłabiona wola. Czekoladę gryzłam niczym kanapkę na śniadanie, później jeszcze snickers, pączek, lód i cały dzień zachłannie uzupełniałam poziom glukozy we krwi. Kiepsko się z tym czułam, i na szczęście po paru tygodniach jakoś nad tym zapanowałam, domyślam się, że to zmęczenie, brak czasu, stres i zwiększone zapotrzebowanie na kalorie kazały mi pożerać zapasy na cały tydzień w jeden dzień z zaciekłością niedźwiedzia wygłodzonego po śnie zimowym.

Tak więc stanęłam jak wryta przed tą nową rzeczywistością i szczęka (i nastrój) opadały mi coraz niżej na tą bezprawną a totalną aneksję mego czasu i śmiać mi się chciało z siebie i ze swoich sielankowych wyobrażeń. Ubzdurałam sobie, że skoro pierwsze dziecko było z tych wrzeszczących to teraz będzie karma i będę miała dzidziusia, który sam sie sobą zajmie. Też nasłuchałam sie opowieści, że chłopcy tacy spokojni w porównaniu do dziewczynek itd. Taaa. Pierwsze trzy miesiące były ciężką próbą. Synek miał problemy z trawieniem mleka, bardzo dużo ulewał i miał kolki. Wiem, że to bardzo powszechne u maluchów, ale jakoś wyjątkowo ciężko to odebrałam, bo (jakkolwiek idiotycznie to brzmi) nie przygotowałam się na to psychicznie. Nie chciałam by te dni upływały mi jak w amoku, by jeden zlewał się z drugim i każdy następny był taki sam jak poprzedni, ale nie za bardzo dało się tego uniknąć pośród bezustannego płaczu, utulania, kołysania godzinę dla 15 minut drzemki. Józio upodobał sobie też spanie na ludzkim ciele raczej niż na jakimś nieżywym podłożu, więc siedziałam na sofie całymi dniami z nim jak z małpką uczepioną do mojej klatki piersiowej.

Pławiłam się w tej fali ciepła którą emanowało to malutkie ciałko, nie mogłam się napatrzeć na te oczka leniwie się zamykające, słodkie ziewnięcia, kiedy wąchałam szyjkę miałam ochotę połknąć go w całości jak jakaś matka wampirzyca, albo wyściskać z całych sił. Słowo daję, skąd się biorą te odruchy?

Siódma rano, dziewiąta, dziesiąta, siedemnasta… zaraz co? Już cały dzień minął? Jak, gdzie, kiedy? Mogłabym przysiąc, że to jakieś oszustwo i coś jest nie tak z czasem, owszem zawsze zapieprzał, ale żeby aż tak? Ogarniała mnie frustracja, że znowu dzień minął a nic nie zrobione, w domu syf, nic dobrego do zjedzenia, stos prania do poskładania, duch, ciało i umysł zaniedbane. Miesiąc po urodzeniu Józia wprowadziliśmy się do nowego domu, w którym nie mieliśmy nawet łóżek ani mebli. I tak pierwsze miesiące z naszym nowym misiem koalą i w nowym domu spędziliśmy na pudłach i walizkach, nie mogąc niczego znaleźć, potykając się bez przerwy o graty i toboły szczelnie pokrywające podłogę. Naprawdę bardzo źle funkcjonuję w takiej zdezorganizowanej przestrzeni, znacznie podnosi to poziom adrenaliny i kortyzolu w mojej krwi. Dlatego chciałam to wszystko jak najszybciej ogarnąć, ale uwinięcie się z czymkolwiek przy potrzebującym mnie 24/7 niemowlęciu było po prostu niemożliwością. Także przez pierwsze trzy miesiącu nurzałam się w tym słodko – gorzkim koktajlu tkliwości i wkurwienia, błogiego spokoju i poczucia winy, że nic nie robię (a przede wszystkim, że nie mam czasu dla starszej córki) całodziennych czułości, przytulasków i całowania każdego milimetra mięciutkiego ciałka i desperackiej tęsknoty za chwilą samotności.

Tak więc okazało się, że w internecine i babskich gazetach piszą prawdę i pierwsze tygodnie i miesiące są rzeczywiście trudne i bardzo absorbujące. Może być naprawdę ciężko jeśli nie ma blisko rodziny czy znajomych, a babcia, która zabierze dzidziusia na długi spacer jest na wagę złota.

Jeśli macie możliwość podarujcie sobie wieczorem trochę czasu wyłącznie dla siebie, warto znaleźć chwilę na powrót do rzeczy, które sprawiały przyjemność zanim pojawiło się dziecko, reaktywować może zarzucone hobby, otworzyć książkę czy odpalić film, choćby na krótko jeśli jesteśmy zbyt zmęczeni. Takie małe rzeczy naprawdę potrafią zmienić perspektywę i podładować baterie. Kiedy wydaje Wam się, że już nie dacie rady wyrwijcie się na kawę do koleżanki, w dzień, czy wieczorem jak maluszek idzie spać, to naprawdę pomaga się odświeżyć psychicznie. Gadanie o czymś innym i zmiana otoczenia to świetny reset. Ja wymykałam się czasem do M, która mieszka niedaleko, zabierałam czasem Józia, który też o dziwo nie płakał i był całkiem spokojny w nowym otoczeniu, rozglądał się zaciekawiony z rozdziawioną buzią. M śmiała się, że on po prostu ma nas już dość i dlatego wrzeszczy w domu 🙂 Pamiętam jak kilka razy wyrwałam się wieczorem na basen, na który chodziłam regularnie przed urodzeniem Józia, i jak po tych kilkunastu tygodniach siedzenia w domu, deprywacji snu i ogólnego odurzenia macierzyństwem wygrzałam się w saunie i siadłam w jacuzzi wydało mi się to tak nierealne, że myślałam, że śnię. Byłam w szoku, że świat się nie zatrzymał i dalej kręci się jak przedtem, a tylko ja wysiadłam i funkcjonuję w jakimś innym wymiarze. W moim przypadku to właśnie powrót do aktywności fizycznej, w szczególności do biegania, które uwielbiam (kupiłam sobie wózek do biegania i codziennie biegam z Józiem) pomógł mi odzyskać równowagę i odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości i myślę, że to strasznie ważne by mieć taką odskocznię, coś tylko swojego co daje radość, czas kiedy nie jesteśmy tylko mamami ale także oddzielnymi od dziecka jednostkami, z pasjami, które pielęgnujemy i potrzebami intelektualnymi, które spełniamy. Ja jestem sto razy lepszą mamą, kiedy wracam do dzieci po czasie, który egoistycznie przeznaczyłam tylko dla siebie.

Trzeba też uświadomić sobie i pogodzić się z tym, że będą gorsze dni, rozmemłane i bezproduktywne, w których nic z siebie nie wykrzesamy, dni kiedy nic się nie chce i najchętniej zawinęłoby się w kołdrę i przez najbliższy miesiąc nie wychodziło z łóżka. Na tym po części polegają właśnie te pierwsze tygodnie, na poświęceniu tego czasu bez reszty maleństwu. Warto się na taki scenariusz przygotować psychicznie, bo może być ciężko się przestawić, szczególnie osobom bardzo aktywnym, których kalendarz pękał w szwach, bo bez niani czy babci najprawdopodobniej z części zajęć będą musiały zrezygnować na jakiś czas. Pamiętajcie, że to nie będzie trwało wieczne, i mimo zmęczenia i wyrzeczeń trzeba doceniać ten szczególny czas i cieszyć się nim. Spędzanie go na nicnierobieniu jest OK, trzeba wyluzować i delektować się każdą chwilą i wyrzucić przez okno poczucie winy, bo to naprawdę bez sensu. Mówię to też do samej siebie, bo ciężko mi czasami było czuć spełnienie po spędzeniu dnia na sofie. Trzeba przerzucić się na baby mode, zwolnić ze wszystkim i dać ciału i umysłowi czas na regenerację – teraz wiem, że to jedyna właściwa droga.

Jeśli chodzi o problemy brzuszkowe, to pocieszające były opinie specjalistów, którzy zapewniali, że powinny przejść po pierwszych trzech miesiącach. Z ulgą donoszę, że tak właśnie się stało. Po prostu dziecko potrzebuje czasu by wytworzyć florę bakteryjną, enzymy i substancje, które ułatwią trawienie pokarmu. Dodam jeszcze, że w naszym przypadku przepisane leki na kolki, i na ułatwienie trawienia laktozy, nie działały. Innym tematem jest prawie niemożliwość podania lekarstwa noworodkom karmionym piersią. Zazwyczaj są to preparaty w proszku albo w kroplach, które trzeba rozpuścić w mleku i podać przez strzykawkę. Nie wiem jak inne, ale mój noworodek nie akceptował płynu ani smaku innego niż mleko, ani by do buzi wkładać mu cokolwiek innego niż pierś, więc możecie sobie wyobrazić ile potu i nerwów kosztowały mnie próby zaaplikowania mu tych i tak nie działających środków. Wiem, że taki płacz dziecka do czerwoności i spazmów jest nie do zniesienia i serce od niego pęka, ale trzeba przypominać sobie, że jest to normalne, wszystkie maluchy płaczą, fakt, jedne bardziej od drugich, tak już po prostu jest. Jeśli borykacie się z tym problemem i też próbowaliście różnych specyfików, po prostu pozostawcie to czasowi, i pocieszajcie się, że to w końcu minie, po prostu trzeba to przetrwać. Organizm potrzebuje tego czasu by dojrzeć i nauczyć się funkcjonować poza brzuchem mamy. Ja nawet dostałam omamów słuchowych, po prostu cały czas słyszałam ten płacz, dźwięki z ulicy, telewizji, dzieci bawiące się za oknem wszystko to zamieniało się w moich uszach w płacz Józia i leciałam na górę sprawdzać, czy się nie obudził. Nam bardzo pomogły aplikacje z szumami, jest ich sporo i są darmowe, mam też szumisia, ale w aplikacjach podoba mi się to, że można wybierać pomiędzy różnymi szumami, raz, deszcz, raz suszarka, raz górska rzeka, dzięki temu jest to trochę mniej monotonne dla ucha, i jest szansa, że nie zryje nam to do reszty mózgu 🙂

Dziś jest już maj. W końcu przyszedł, a wydawało mi się, że nigdy już nie nadejdzie. Mój ulubiony miesiąc, kiedy stoimy u progu najszczęśliwszego czasu w roku a to co najlepsze jest jeszcze obietnicą. Patrzę w słońce, myślę o tym trudnym czasie, który już za nami, kiedy z wycieńczenia nie zawsze doceniałam jak niezwykłe jest to co właśnie przeżywamy. Mój dzidziuś zmienia się w chłopca. Na kompletnie łysej łepetynce wyrosły blond włosy stojące wprost do góry na jeża, które rozbrajają każdego kto na niego spojrzy.  Ma swoje ulubione rzeczy, które go rozśmieszają, uwielbia wygłupy, fascynuje go spadanie rzucanych rzeczy, przepada za swoją siostrą, kręci głową i wymachuje rękami głośno przy tym pokrzykując, tak jakby chciał wszystkie z trudem nabyte umiejętności zaprezentować na raz. Cudowniejszego nie mogłabym sobie wymarzyć. Tak strasznie rwie się do samodzielnego chodzenia jakby już za moment miał wstać i pobiec w świat, zostawiając mnie z tyłu patrzącą za nim. Na szczęście od tego momentu dzieli nas jeszcze wiele lat, w których dalej na nic nie będę miała czasu, lista nieprzeczytanych książek i rzeczy do zrobienia będzie się wydłużać, nie upiekę tortu michaszkowego, nie wyjdę na Machu Picchu ani nie zobaczę Angkor Wat ani Tanah Lot tak szybko jak bym chciała. Nie obejrzę filmu, nie zrobię makijażu, nie pójdę do fryzjera, nie poleżę rano w łóżku, nie wypiję kawy nieodgrzewanej 5 razy w mikrofali. Ale w tym czasie, kiedy nie będę robiła tych wszystkich rzeczy, w każdej mijającej minucie, w której się one nie wydarzą, będę miała Ciebie. I dla rozczuleń, wzruszeń, śmiechu do rozpuku i zachwytu z wszystkich małych rzeczy, które robisz, i dla tego, że pewnego dnia będziesz całkiem dużą, wyjątkową i moją ukochaną osobą, dla tego wszystkiego odkładam moje przyjemności i pragnienia na potem. Teraz będziemy razem, bo to Twój czas. Nasz czas.

IMG_0545IMG_0614IMG_0663IMG_1527IMG_3728IMG_096039622286845_9f4f9e4b8e_oIMG_4590IMG_4583IMG_4574DCIM100GOPROIMG_0930IMG_0920IMG_1085IMG_6509IMG_651327784962528_7f850ce04a_o40762425575_2c4269c473_o

Reklama

Arłamów czyli jedyny taki obiekt w Bieszczadach

Pochodzę z Sanoka, więc rzut beretem od Bieszczad. Tam też spędziłam wiele dni wczesnej młodości, szczególnie podczas wakacji w liceum. Wyglądało to tak, że braliśmy śpiwory i namiot, łapaliśmy stopa nad Solinę, do Ustrzyk czy do Polańczyka i spędzaliśmy kilka dni na festiwalach folkowych, koncertach Dżemu i innych zespołów, za którymi szalały wtedy tłumy zbuntowanych nastolatków. My nie byliśmy zbuntowani, byliśmy paczką przyjaciół, uwielbialiśmy być razem, a gdzie może być lepiej gdy ma się 17 lat niż w lecie w Bieszczadach, gdy wakacje, beztroska, lato w pełni, pieniędzy dużo nie trzeba, gdy się śpi pod namiotem i podróżuje stopem. “Powietrze jest, dwie ręce mam, dwie nogi mam, w chlebaku chleb, do chleba ser, do picia deszcz” jak śpiewał Edward Stachura – my też byliśmy “zapowietrzonymi” i zupełnie nie przeszkadzało nam to, że często nie było za bardzo jak się umyć, woda w Solinie nam wystarczała. Tak spędzaliśmy każde lato, bawiąc się, tańcząc, będąc młodzieńczo i beztrosko szczęśliwymi. Do dziś wspominam te czasy jako jedne z najlepszych w swoim życiu. Moje minimalistyczne jeśli chodzi o dach nad głową, bieżacą wodę i wikt i opierunek doświadczenia z młodości sprawiły, że słowa luksus i Bieszczady to dla mnie oksymoron. Aż tu nagle po latach trafiłam do Arłamowa. Jakże inne to było od wszystkiego co pamiętałam. I wiem, że wiele osób ma sentyment do typowych bieszczadzkich kwater bez fajerwerków, o wyposażeniu podstawowym i tradycyjnym wystroju, nawet po to tu przyjeżdżają, by doświadczyć tej prostoty, jednak trzeba przyznać, że hotel Arłamów to wyjątkowe miejsce w górskim krajobrazie, a widoki zapierają dech w piersiach, spójrzcie sami:

IMG_0125IMG_013229142065420_6737ce1060_oIMG_3942IMG_3938IMG_3937IMG_0492

IMG_0121IMG_012429430238545_71f9befc29_o28808680953_eae0117e27_o

Arłamów to obiekt wypoczynkowo – sportowy, więc będzie to świetny wybór jeśli lubicie sport i chcecie odpocząć:). Pokoje są duże i przestronne, ja szczególnie lubię mięciutki dywan, którym są wyłożone nie tylko podłogi w pokojach lecz całe piętra. Jak się bosą stopą dotknie takiego luksusowego dywanu to faktycznie można poczuć się jak VIP:). Do dyspozycji mamy także profesjonalne 3 poziomowe Spa & wellness z 14 -ma gabinetami zabiegowymi. Dużym minusem jest to, że nie ma stąd wyjścia na żaden szlak, więc żeby wyjść w góry trzeba podjechać do innych miejscowości. Szkoda, bo nie wyobrażam sobie nic lepszego niż wskoczyć do jacuzzi i sauny po całym dniu wędrówki, po prostu marzenie. Jeśli chcecie się pozytywnie wymęczyć to oprócz wyjścia w góry jest dostępnych wiele innych opcji. Mamy do wyboru basen wewnętrzny z torami pływackimi i brodzikiem dla dzieci, zewnętrzny basen termalny, boisko do gry w koszykówkę, siatkówkę, piłkę nożną, hala do gry w squasha i badmintona, pola golfowe, korty tenisowe, jazda konna, profesjonalna siłownia sportowa, ścianka wspinaczkowa o wysokości 19m, dwie strzelnice sportowe. Po wysiłku fizycznym przyda się rozluźnić mięśnie a możemy to zrobić udając się do sauny (kilka różnch rodzajów), bani ruskiej, jacuzzi, łaźni parowej i aromatycznej. Basen termalny na zewnątrz z przepięknym widokiem ma cieplutką wodę – 36 stopni, i choć nie byłam w zimie, to musi być super siedzieć w basenie, gdy na jego krawędzi i wszędzie dookoła leży śnieg.

IMG_0086IMG_0088IMG_0086 copyIMG_0087IMG_0081IMG_0089IMG_3939IMG_3946IMG_013729430224945_6cba603209_oIMG_3943IMG_011029322172342_91f841c0ff_o

Na zewnątrz mamy też jacuzzi, a kierując się od niego ścieżką na prawo można zobaczyć renifery przechadzające się w zagrodzie. Jednym słowem pyszne widoki dla oka i ducha, a możemy sie nimi delektować w niczym niezakłóconym spokoju posyłając potomstwo do klubu / przedszkola, które jest dobrze wyposażone i  utrzymane i myślę, że dzieci tak do sześciu lat na pewno nie będą się tam nudzić. W ofercie dla dzieci jest też specjalnie wyposażona sala do zajęć plastycznych, sala multimedialna, plac zabaw, lekcje pływania oraz wypożyczalnia rowerów.

Także jak widzicie jest tu tyle atrakcji, że spokojnie można wypełnić cały dzień, nawet jeśli będzie padać (można też wtedy urządzić sobie nocną kąpiel pod gwiazdami w podgrzewanym basenie – polecam:). A lasy parujące rano po deszczu wyglądają spektakularnie, jakby oddychały.

IMG_4553IMG_0171

Obiekt słada się z dwóch części – hotelu oraz Rezydencji. Rezydencja czyli historyczny Arłamów to dawny obiekt Urzędu Rady Ministrów, który został wybudowany w latach 60-tych jako zamknięty i utajniony ośrodek rządowy. Z ośrodka korzystali jedynie przedstawiciele najwyższych władz PRL oraz ich goście, tutaj miały miejsce spotkania polityczne, biesiady, imprezy i polowania. Tutaj podczas stanu wojennego w 1982 roku internowano Lecha Wałęsę. Do kompleksu Arłamów należą także oddalone o 12 km dwie wille – Trójca i Gruszowa. Trójca to 4 wille o tradycyjnym góralskim wystroju z pięknym tradycyjnym wnętrzem i ornamentami wykonanymi przez najlepszych cieśli z Podhala, Gruszowa ma bardziej nowoczesny charakter.

Kuchnia w Arłamowie według mnie jest bardzo dobra, mamy do dyspozycji 3 restauracje. W menu znajdziemy między innymi  tradycyjne polskie potrawy jak placki po węgiersku, pierogi, rosół itp. ale nie tylko, często kolacje są komponowane tematycznie i np. serwowane są potrawy wybranego kraju danego wieczoru.

IMG_0490
restauracja
IMG_3941
pokój dwuosobowy
IMG_0151
placki po węgiersku z grzybami
IMG_0152
deser, lody z owocami:)

 

W ostatnich latach Arłamów zyskał rozgłos po tym jak polska reprezentacja piłki nożnej przyjechała tu trenować, zresztą już za kilka tygodni znowu przyjeżdżają przygotowywać się do mistrzostw świata, dobry moment dla fanów piłki by się tu wybrać, choć ceny mogą zwalać z nóg. Normalnie też jest raczej drogo, za podwójny pokój ze śniadaniem zapłacimy średnio 400 zł za dobę, czasami nawet więcej, zależy od sezonu. Na pewno jest to ekstra opcja, jeśli tak jak my traficie na słabą pogodę będąc w Bieszczadach, tutaj nawet w deszcz możecie świetnie spędzić czas z dziećmi, jeśli nawet miałby to być jeden dzień to warto tu zajrzeć.

 

Dominikana z niemowlęciem czyli jak polecieć i nie zwariować

Czy nie spotkaliście się przy okazji bliższych czy dalszych wyjazdów z komentarzami w stylu: po co tam dziecko ciągnąć, tylko się umęczy, i tak nic nie będzie z tego pamiętał. Oczywiście, że nie będzie pamiętał, i że ma gdzieś czy się pluska w miejskim basenie czy na Karaibach, jednak myślę, że trzeba brać pod uwagę potrzeby wszystkich członków rodziny, i jeśli tylko zadbamy o bezpieczeństwo i będziemy ostrożni, nie widzę przeszkód by zabierać malucha w dalekie podróże i spełniać marzenia rodziców i rodzeństwa. Jeśli nawet się trochę zmęczy to przecież świat się nie zawali, a jeśli wycieczka uszczęśliwi matkę to i jemu wyjdzie to na dobre 🙂 Warto jednak uświadomić sobie parę rzeczy i zdać sprawę z ograniczeń i trudów. Mam nadzieję, że poniższa lista pomoże Wam zdecydować czy takie wyjazdy są dla Was czy nie, a jeśli tak, to lepiej się do nich przygotować

Lot

8 godzin z maluchem w bardzo ograniczonej przestrzeni może przerazić niejednego śmiałka. Okazjonalny lub ciągły wrzask, przewracanie tacek z jedzeniem i wylewanie napojów, ciągnięcie za włosy pasażerów z przodu, zaglądanie do pasażerów z tyłu, wasze kończyny zdrętwiałe od trzymania śpiącego niemowlaka i obolałe od schylania się milion razy i szukania smoczka pod fotelem plecy – jeśli nie macie gęsiej skórki kiedy to czytacie to znaczy, że śmiało możecie kupować bilety:). Z praktycznych informacji żeby przekroczyć granicę Dominikany trzeba zapłacić 10$, a przy wyjeździe 20$, także wymieńcie trochę dolarów, żeby mieć gotówkę pod ręką. My zawsze polegamy na kartach, wszędzie się nimi posługujemy i praktycznie nigdy nie wymieniamy pieniędzy wcześniej. Okazało się, że na lotnisku w Punta Cana nie ma bankomatu, a jedyną opcją zdobycia dolarów było udanie się z urzędnikiem służby granicznej na chyba pół godziny do kanciapy i zakupienie dolarów po kursie z kosmosu. Po tejże transakcji byliśmy około 60£ w plecy i dzięki tej ostro przepłaconej lekcji już zawsze będziemy mieć przy sobie trochę gotówki :). Dodatkowo straciliśmy dużo czasu, a kolejki do okienek paszportowych są mega długie, domagajcie się od pracowników wpuszczenia na fast track ponieważ jesteście z małym dzieckiem, my tak zrobiliśmy i od tego momentu było już z górki.

Zaburzenie codziennego rytmu i jetlag

Rutyna dla wielu rodziców to świętość, której naruszenie powoduje plagi i kataklizmy. Nie chcąc więc sami skazać się na długie męczarnie strzegą jej z namaszczeniem by nic broń boże nie zakłóciło ustalonego trybu dnia. Muszę wyznać, że dopuściłam się tego świętokradztwa i rutynę zbeszcześciłam, i też za to zapłaciłam kilkoma dniami katuszy, zarówno po wylądowaniu na Dominikanie, jak i po powrocie. Tak więc wylądowaliśmy w strefie, gdzie życie cofa się o 5 godzin, jednak Józio zupełnie na to obojętny przez pierwsze 4 dni funkcjonował według czasu angielskiego i rozpoczynał dzień o 2 w nocy, podobnież po powrocie odmawiał pójścia spać wcześniej niż o północy. W ogóle jeśli chodzi o jet lag to z moich doświadczeń wynika, że nie ma sensu z nim walczyć i na siłę się dostosowywać, po prostu trzeba dać sobie te kilka dni, żeby się przestawić, będziemy zmęczeni, ale w końcu stanie się to samo naturalnie, zarówno w przypadku nas jak i dzieci. Niemniej decydując się na zamącenie porządku czasu w funkcjonowaniu niemowlęcia, przez jakiś czas będzie ono marudne, zmęczone, skołowane i będziecie musieli to wszystko znosić :).

Zmiana flory bakteryjnej i ryzyko chorób

Sprawa wydaje się łatwiejsza jeśli maluszek jest tylko na piersi lub mleku modyfikowanym, albo je posiłki słoiczkowe, wtedy kontakt z bakteriami z wody i jedzenia jest trochę ograniczony (używamy wyłącznie wody butelkowanej). Jednak przecież niemowlę wszystko bierze do buzi i też kąpie się w basenie, więc i tak nie da się tego kontaktu uniknąć. I tak nasz Józio zaraził się przez wodę z basenu wirusem coxsackie (w życiu tej nazwy nie słyszałam, to powszechny wirus wieku dziecięcego np. w USA, Kanadzie i też na Dominikanie), generalnie nie jest groźny, najpierw 2 dni jest gorączka a później krosty jak przy ospie. Na szczęście przeszedł to dość łagodnie, a jak tylko wyzdrowiał Lila dostała zapalenia ucha. I tak pierwszy tydzień przeplatany był wizytami w szpitalu i zwieńczony rachunkiem na 1000£ za dwie zwykłe wizyty z wypisaniem recepty antybiotyk, na krople do uszu i czopki przeciwgorączkowe, dla porównania dodam, że tyle wynosi 10 miesięczna średnia dominikańska pensja. Ceny w prywatnych szpitalach dla turystów są po prostu szalone, dlatego dobre ubezpieczenie to absolutna konieczność. Rachunek musieliśmy uiścić sami, dopiero po powrocie i dostarczeniu wszystkich papierów dostaniemy zwrot, dlatego zawsze trzeba mieć przygotowane pieniądze na takie nagłe wypadki (trzeba zachować wszystkie rachunki, także od taksówkarzy za transport, by zwrócono nam wszystkie poniesione koszty).

Brak zwiedzania

Większość organizatorów nie będzie miała nic przeciwko zabraniu na wycieczkę niemowlęcia. Nawet na wyspę Saonę można płynąć z maluszkiem, mimo, że transport odbywa się szybką łodzią motorową lub katamaranem. Biorąc pod uwagę, że jest to cały dzień spędzony w słońcu i w podróży i po przeczytaniu opinii, że ta wycieczka to dla niemowląt tortura, zdecydowaliśmy, że jedno z nas zostanie z Józiem w hotelu a drugie pojedzie z Lilką. I taki też model zwiedzania wdrożyliśmy, zresztą robiliśmy tak już wcześniej. Osoby na wycieczce mogą się zrelaksować i w pełni z niej skorzystać, a maluch się nie męczy i może kiedy chce uciąć sobie drzemkę w chłodnym pokoju. Zresztą gdybym wzięła syneczka na taką wycieczkę obawiam się, że później mogłabym potrzebować terapii, tak więc rozdzielenie się i zwiedzanie naprzemienne wszystkim nam  wychodzi na dobre 🙂

Mały poradnik

Oprócz rzeczy oczywistych typu ubrania, czapki i stroje kąpielowe (najlepiej z długimi rękawami chroniące przed słońcem i z wysokim filtrem) warto zabrać:

1. Spray na moskity (żeby były skuteczne muszą mieć w składzie deet), wieczorem komary dawały się we znaki

2. Maść łagodząca swędzenie po ugryzieniach.

3. Syrop przeciwbólowy / przeciwgorączkowy

4. Moskitiera do wózka – przyda się na wieczorne spacery

5. Łatwo zmywalny śliniak

6. Parasol / osłona przeciwsłoneczna do wózka

7. Obiadki i przeciery owocowe w słoiczkach lub saszetkach (nawet lepiej bo lżejsze). Resorty i hotele w Punta Cana są oddalone od zwykłych sklepów w mieście, w których wybór słoiczków może być niewielki (my znaleźliśmy tylko jeden rodzaj obiadków z kurczakiem i to Józio jadł przez 2 tygodnie) a w hotelowym sklepie był tylko przecier z ananasa z cukrem w składzie). Lepiej więc zabrać to, co maluch lubi z domu. Za to pieluchy, mokre chusteczki, kremy przeciwsłoneczne, leki a nawet antybiotyki można bez problemu kupić w hotelu.

Nosidła nie użyłam ani razu, było tak gorąco, że maluch przyklejony do mnie i ogrzewany dodatkowo materiałem chyba by się ugotował. Podobnie prawie cała jego garderoba wróciła nietknięta, bo większość czasu spędził w samej pieluszce. Przydało mi się tylko kilka koszulek 🙂

To jak w końcu nie zwariować? Ano uświadomić sobie wszystkie powyższe aspekty i przygotować się na nie psychicznie, a jeśli ta wizja jest za bardzo przerażająca to lepiej wybrać bliższe miejsce, a dalekie zostawić sobie na potem. Nie jest moim celem nikogo zniechęcić do podróżowania z maluchem, chciałam tylko rzetelnie opisać nasze doświadczenia. Owszem, nie było łatwo, ale mimo wszystkich minusów ujemnych nie odstraszyło mnie to od wspólnych dalekich podróży i myślę, że było warto, trzeba tylko dobrze się zorganizować, postępować rozsądnie i ostrożnie i wszystko będzie ok :).

40942737184_b815a31d95_o41613763422_d15d02ac9d_o27785172628_1574e09de5_o40762682905_771f1678c2_o.jpg41613975742_4a5dd597c0_o39846091930_3993c8ff70_o40942633134_335c4f1ed2_o40762484895_3a48851c4a_o40942560104_9f5af418a6_o39846140080_4708d73e68_k39845854330_edfdd3bbe4_o39846081570_44a5c526d4_o27785083988_da89f47a8d_o27785149678_b8f0573495_o39846156080_6939d6e8f2_o41653044231_b3838da2ff_o

27784907968_2c0f839e82_o
turkus – najlepszy środek uspokajający

 

Co warto zrobić na Dominikanie

To fraza, którą zawsze wpisuję w google przed każdym wyjazdem, zanim kupimy bilety. Things to do i żeby było ich jak najwięcej to dla mnie niezwykle istotne kryterium wyboru kierunku. Nie lubię leżeć bezczynnie, lubię wykorzystać każdy dzień na maksa, zobaczyć jak najwięcej się da, umordować się nieludzko by wodę spływającą po plecach z wieczornego prysznica odczuć jak największy luksus. Gdziekolwiek jadę zależy mi by zobaczyć wszystkie cuda natury, góry, wyspy, dżungle, wodospady i ruiny, ale przede wszystkim chcę dowiedzieć się jak wyglada zwykłe życie, zetknąć się z kulturą i codziennymi sprawami ludzi. Ma to dla mnie niezwykłą wartość, zdecydowanie większą niż leżenie  na plaży czy nawet wizyty w muzeach.

Wybierałam się na Dominikanę z przeświadczeniem, że oprócz plaży nic tam nie ma i będzie to głównie wyjazd skupiony na wypoczynku i leżeniu plackiem (choć leżenie plackiem i ośmiomiesięczny bobas to oksymoron), nawet cieszyłam się, że nic tam nie ma, bo nie będę się wkurzać, że coś mnie omija dlatego, że z niemowlęciem nie mogę gdzieś pojechać. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że w grubym hotelowym folderze pełnym badziewnych i na siłę wymyślonych atrakcji (typu boogies adventure czyli jeżdżenie niezwykle głośnym szkieletem auta po szosach i plażach, z wszystkimi otworami w twarzy szczelnie wypełnionymi piachem, czy wjeżdżanie na koniach do morza – autentyczna atrakcja oferowana w hotelach na Jamajce) można znaleźć coś wartego uwagi. Jeśli nie całą wycieczkę (mi często niektóre punkty w planie nie odpowiadały) to przynajmniej wskazówki i pomysły na to co można zwiedzić.

Wyspa Saona

Rajska wyspa, na której kręcono Piratów z Karaibów, top atrakcja Dominikany, wycieczki na nią sprzedawane są na każdym kroku. Chciałam uniknąć masówki i nie czuć się jak na spędzie bydła, i być w stanie znaleźć skrawek wolnego miejsca na plaży by choć stopę zanurzyć w piasku. Wiele opinii w tym tonie przeczytałam o  wycieczkach na Saonę organizowanych przez hotele, dlatego znalazłam na własną rękę Seavis tours, miejscowe biuro podróży, które naprawdę jest godne polecenia. To nr 1 biuro na Dominikanie organizujące tzw. eco tours, ma tysiące pozytywnych opinii na tripadvisorze, błyskawicznie odpisują na maile i są bardzo profesjonalni. Jak sami podkreślają na stronie, nie uprawiają masowej turystyki lecz stawiają na kameralne grupy i poznawanie kultury i natury. Wycieczka Saona Crusoe VIP to  najlepsza dostępna wycieczka na Saonę. Ma w planie zwiedzanie Mano Juan – wioski rybackiej, jedynej zresztą wioski na wyspie, z charakterystycznymi kolorowymi chatkami, a także wizytę w sanktuarium żółwii, Jest też przystanek w piscina natural, czyli w miejscu z płytką wodą daleko od brzegu, gdzie żyją rozgwiazdy (nie można wyjmować ich z wody do zdjęć bo to żywe organizmy i tak jak ryby duszą się bez wody). Ponadto odwiedzamy  nie jedną plażę, jak w standardowych wycieczkach, lecz 3, w tym Canto de la Playa, która uchodzi za najpiękniejszą na Saonie.

41615383222_eb7123afbb_o

26787397397_ef453aace4_o
Mano Juan

39847756190_d04b6b8bb3_o

41613688122_cdbf81ceab_o
Isla Saona, Canto de la Playa

40765374255_222a6b2b5e_o(1)41652940571_e5c35ddfdb_o(1)

41613688162_2557dc8374_o(1)

Dorosły: 95$, dziecko: 43$, szczegółowe info na stronie: https://www.seavisbayahibe.com/Saona_e.htm

Oglądanie wielorybów w zatoce Samana

Gdybym tylko była na Dominikanie między połową stycznia a połową marca, bo wtedy ta wycieczka jest organizowana, na 100% pojechałabym, i również z Seavis tours. To dopiero musi być czad! W okresie godowym do zatoki w Samanie wpływa dziennie około 300 wielorybów i prawie nigdy się nie zdarza, że nie uda się jakiegoś zobaczyć. Przewodnicy Seavis są specjalnie przeszkoleni i wiedzą jak zadbać o  bezpieczeństwo zarówno uczestników jak i wielorybów.

Dorosły: 145$, dziecko<12: 99$, tylko dla dzieci powyżej 4 roku życia

Samana

W mieście Samana odwiedzicie rynek, kościoły i inne słynne budynki, szczególnie w pamięć zapadają rzędy kolorowych, wyglądających jak z bajki domków, dalej w planie jest rajska plaża El Valle i wyspa Cayo Levantado z białym piaskiem i ciepłą turkusową wodą (wycieczka organizowana przez agencje w hotelach).

Dorosły: 169$, dziecko: 85$

Wyspa Catalina, rzeka Chavon i dżungla Tanama

Świetna wycieczka dla dzieci, również organizowana przez Seavis tours, rozpoczyna się snurkowaniem (lub opalaniem) na pięknej Catalinie, później jest rejs po rzece Chavon wśród tropikalnej flory i fauny (można poczuć się jak na Amazonce) i ostatni przystanek – Tanama, gdzie znajduje się między innymi ogród motyli, terrarium z wężami i szlak tropikalny, na którym dowiemy się sporo o tutejszych roślinach i zwierzętach.

Dorosły: 105$, dziecko: 60$

Outback safari

Na tę wycieczkę wybrałam się z Lilką, zabukowałam ją przez agencję w hotelu (Sunwings), wybrałam opcję pół dnia, choć można było jechać też na cały dzień. Polecam ją szczególnie właśnie dla dzieci, bo mogą się dowiedzieć jak powstaje kawa, czekolada, olej kokosowy, zobaczyć pola trzciny cukrowej, odwiedzić zwykłą wioskę, wejść do typowego dominikańskiego domu i do szkoły, a to wszystko w kilka godzin, więc nie jest to bardzo męczące. To dobra lekcja dla dzieci zobaczyć w jakich warunkach żyją ludzie w tej części świata i jak tutejsza szkoła różni się od ich, począwszy od tego, że jest odpłatna 50$ za miesiąc i wiele dzieci nie może chodzić, choćby chciało. Lilka też miała okazję przekazać pieniądze podstawówce, którą odwiedziliśmy z czego była bardzo dumna. Przewodnik prawdopodobnie odradzi Wam dawanie słodyczy i prezentów dzieciom. Warto sobie uświadomić, że kiedy my łechcemy swoje ego i cieszymy się zrobieniem dobrego uczynku, w tym samym momencie wysyłamy dzieciom (i ich rodzicom) sygnał, że nie ma sensu chodzić do szkoły i starać się o lepszą przyszłość kiedy można żyć z jałmużny. Jeśli chcecie przekazać rzeczy lub pieniądze najlepiej zgłosić się bezpośrednio do szkoły lub lokalnych organizacji (przewodnik udzieli Wam więcej informacji jak to zrobić).

Dorosły: 80$, dziecko: 40$

26785829407_868ce62259_o27785058788_b3fcc5acc3_o

40762567975_57176b091e_o
kakaowiec

 

26785788807_2251ff1ce2_o
Tradycyjny dom (o lepszym niż przeciętny standardzie)
39846047650_483c5816ee_o
Kuchnia znajduje się na zewnątrz domu (by uniknąć pożarów)

41652993941_d8f2c036a8_o26785790607_1cdb302265_o40942675044_92c0696041_o26785793017_855694ef60_o

41652963371_fc815ae9b9_o(1)
Mieszkańcy wioski proszą turystów o prezenty/pieniądze

41652971301_bafb392242_o

40942657184_8bca139aee_o
wioska

41652959791_356a176129_o

41652984471_9b46ca14c3_o40942654764_ab729df4ab_o26785783537_e31ae28f45_o

Santo Domingo

Zwiedzanie stolicy i shopping to motyw przewodni tej wycieczki, oferowanej przez większość hoteli. Santo Domingo to najstarsze miasto w obu Amerykach, tak więc zobaczycie tu najstarszą katedrę, pierwszą wybrukowaną drogę, szpital, uniwersytet, dawka historii czasów kolonialnych dla poćwiczenia rozleniwionych plażowaniem szarych komórek.

Dorosły: 80$, dziecko: 40$

Piraci z Karaibów show

I na koniec coś specjalnie dla dzieci, interaktywny show na statku pirackim, przygotujcie się na poszukiwanie skarbu i pływanie z rekinami i płaszczkami, jest to wycieczka na pół dnia, bardzo popularna i z bardzo pozytywnym feedbackiem.

Dorosły: 114$, dziecko: wstęp wolny.

A jeśli zastanawiacie się jak cokolwiek można zwiedzić mając niemowlaka, o tym będzie w kolejnym poście 🙂

 

Barcelona poza utartym szlakiem

Niektórzy stawiają ją nawet ponad Paryżem. Przyozdobiona fantastycznymi budynkami Antonio Gaudiego jest zupełnie wyjątkowym miejscem na mapie Europy. Perła Katalonii, na przestrzeni lat w tutejszych kawiarniach bywało wielu słynnych artystów jak na przykład Salvador Dali, Pablo Picasso czy Joan Miro. Słońce, plaża, mozaiki, paella i hulajnogi to atrybuty tego barwnego miasta, które uczynił Zafón sceną wydarzeń w osławionej książce “Cień wiatru” a Woody Allen zmysłowej komedii romantycznej “Vicky, Cristina, Barcelona”. Zapraszam do lektury mojego subiektywnego i obszernego przewodnika, gdzie obok oficjalnych must see znajdziecie też miejsca mniej znane, a lubiane i polecane przez samych mieszkańców Barcelony.

W Barcelonie byliśmy kilka razy, najpierw sami, później z Lilką, kiedy miała 3 lata i trzeci raz kiedy miała 6 lat. Kiedy byliśmy sami, przemierzyliśmy Barcelonę wzdłuż i wszerz, śladami wszystkich zaznaczonych na mapie projektów Gaudiego, skrupulatnie odhaczając wszystkie top atrakcje turystyczne. Później już podróżując z Lilką wcieliliśmy w życie zwiedzanie selektywne i w przedwodnikach zaczęłam zaznaczać własne top atrakcje, z którch część przeznaczona była głównie dla nas, a część dla niej, żeby było sprawiedliwie i każdy był zadowolony. Będąc więc w Barcelonie po raz drugi, korzystając z wygody wózka ponownie zwiedziliśmy między innymi Parc Güell, Sagradę Familię i słynną ulicę La Rambla. Ostatnim razem, jako że chcieliśmy żeby Lilka jak najfajniej spędziła ten czas udaliśmy się w kilka nowych dla nas miejsc, którymi chcę się z Wami podzielić, bo są naprawdę fajną propozycją dla dzieci, na pewno bardziej dla nich zajmującą niż utarte turystyczne szlaki.

Gdzie warto się wybrać z dzieckiem w Barcelonie?

1. Aquarium

Idziemy przez ogromny tunel, a właściwie jedziemy po ruchomej podłodze a nad naszymi głowami i wszędzie wokół przepływają wielkie płaszczki i rekiny, to naprawdę robi niesamowite wrażenie. Oprócz tego w akwariach możemy podziwiać bogactwo egzotycznych ryb i innych żyjątek, a także Nemo i Dorę w niezliczonych ilościach.

Ceny biletów: dorosły 18€, dziecko 5-10 lat: 13€, dziecko 3-4 lata: 6.5€. Organizowane są tutaj wycieczki szkolne, dzieci zostają na noc, śpią w śpiworach a nad ich głowami pływają całą noc wszystkie te wielkie ryby, coś wspaniałego, sama bym chętnie została tam na noc.

IMG_094525318206389_456fc201aa_o25317823709_d13951aa1f_o22775680118_a553257fec_oIMG_0640

2. Barceloneta

Plaża jak wiadomo to świetny kierunek zarówno dla dzieci jak i dorosłych, także spędziliśmy długie godziny na Barcelonecie. Mimo, że była to połowa listopada, pogoda była w miarę znośna i można było sobie siedzieć w swetrze praktycznie cały dzień, nie czując chłodu (było pewnie około 15 stopni, więc da się przeżyć). Od kwietnia / maja trudno znaleźć tu m2 wolnego miejsca. Jest to plaża miejska i niestety trzeba uważać na kieszonkowców. Plażowicze gdy chcą się w lecie wykąpać wchodzą do wody tyłem jak raki, by mieć na oku swoje rzeczy:). Sporo też tu nudustów i różnych lokalnych nagabywaczy, więc jeśli nie lubicie tego typu atrakcji, możecie wybrać się na plażę poza miastem, im dalej wyjedziemy poza miasto, tym ładniejsze znajdziemy plaże.

30954595455_63829910cf_oIMG_0595

IMG_0598
Na plaży w listopadzie
image5
Arroz Negro y Paella w restauracji Cala Nuri – Passeig Maritim de la Barceloneta

3. Cabrera del Mar 

Jedna z ładniejszych pozamiejskich plaż –  dojedziemy np. pociągiem z Plaza Catalunya w kierunku Mataro. Warta polecenia jest też Tossa del Mar, ale to już ponad godzinę drogi.

image1

4. La Gava

Plaża blisko lotniska El Prat, z łagodnym zejściem do wody, najłatwiej dotrzeć tam samochodem.

image2

5. Muzeum nauki Cosmo Caixa

Już sam modernistyczny budynek muzeum położony na wzgórzu budzi zachwyt, a środek jest jeszcze bardziej fascynujący. Absolutnym hitem jest zatopiony las, który odtwarza 1000m2 ekosystemu tropikalnych lasów Amazonii. W przeogromnych akwariach z bliska można oglądać piranie, krokodyle i wiele innych zwierząt i roślin charakterystycznych dla tej strefy klimatycznej. Jest też ściana geologiczna ze spektakularnymi sekcjami prawdziwych skał reprezentującymi różne okresy i struktury geologiczne. Wielkie panoramiczne slajdy przedstawiają historię ewolucji i różne sceny z życia w epokach prehistorycznych. Jest też planetarium i wiele interaktywnych stanowisk, gdzie dzieciaki mogą poeksperymentować z prawami fizyki. Zdecydowanie warto sie wybrać, zwłaszcza, że cena biletu to 3 – 4€ a dla dzieci poniżej 6 lat wstęp wolny (wstęp wolny dla wszystkich w każdą pierwszą niedzielę miesiąca).

IMG_0672

IMG_0716
A na recepcji….nadgryzieni przez ząb czasu recepcjoniści:)

30865689411_84678dbd8a_oIMG_0681

IMG_0677
Akwaria naprawdę robią wrażenie

IMG_0704IMG_0700IMG_0687IMG_0690

6. Port Aventura

Największy park rozrywki w Katalonii, podzielony jest na część z roller coasterami i na park wodny. Położony na południe od Barcelony, w miasteczku Salou, dotrzemy pociągiem ze stacji Passeig de Gracia, Sants Estacio or Estacio de Franca, a nasza docelowa stacja jest przy samym wejściu do parku. Samochodem czy pociągiem, podróż będzie trwała około 1h.  Strona parku: https://www.portaventuraworld.com/en

7. Illa Fantasia – park wodny

22 zjeżdżalnie, 3 wielkie baseny i duże pole piknikowe, dojazd pociągiem zajmuje tylko 15 minut z centrum Barcelony, regularnie też między parkiem a centrum miasta kursuje darmowy autobus, (dojazd około 30 minut). Szczegółowe informacje na stronie parku: https://www.illafantasia.com/

Jeśli jesteście w Barcelonie po raz pierwszy na pewno nie możecie odpuścić sobie jej głównych atrakcji:

Park Güell

Kwintesencja stylu Gaudiego, kolor, zakrzywione linie i łuki, mozaika, robi naprawdę niezwykłe wrażenie, jakby przenieść się prosto do bajki.

IMG_1087IMG_1080IMG_1079

Sagrada Familia

Rozpoczęta w 1882 roku, wciąż w budowie. Największe dzieło Gaudiego, jego budowa zajęła dłużej niż budowa piramid egipskich, pełna ukrytych symboli, odwołań do natury, przewidywane ukończenie w 2026. Gaudi upewnił się, że wysokością nie przewyższa wzgórza Montjuic, gdyż uważał, że żadne dzieło ludzkie nie może być ponad dziełem boskim.

IMG_0191

 

Dla miłośników architektury Gaudiego polecam odwiedzenie pozostałych jego budynków w Barcelonie:

Casa Battló

 

Casa Vicens

Casa_Vicens_Barcelona_c1

Casa Mila

IMG_02071

La Rambla

Raj dla turystów i małych dziewczynek uwielbiających króliczki i błyskotki. Tętniący życiem deptak, mnóstwo sklepików z pamiątkami i przekąskami. Króliczków już jednak tam nie pogłaskamy, bo handel zwierzętami został zabroniony.

IMG_1035IMG_1032

Będąc na La Rambli można wstąpić na rynek La Boqueria i kupić owoce morza na kolację (wiele jeszcze macha  szczypcami i innymi odnogami w trakcie zakupu), a jeśli zabraknie Wam odwagi to przynajmniej można zrobić sobie z nimi imponującą fotkę.

 

Parc Montjuic

Warto wdrapać się tak wysoko dla takiego widoku, przyznacie sami.

IMG_0235

I na koniec kilka świetnych miejsc, których nie znajdziecie w przewodniku, gdyż jest to tajemna wiedza tubylca (czyli mojej siostry), którą oto teraz uroczyście dzielę się z Wami:)

Jeśli okaże się, że upał i zwiedzanie miasta z dzieckiem to połączenie, które prowadzi w obszary szaleństwa i utraty zmysłów, pamiętajcie, że nic tak błogo nie podziała na skołatane nerwy jak gin z tonikiem np. w najlepszym gin & tonic barze, Barrio Gracia, Bobby Gin

image6

El Carmelo – Bunkry z okresu wojny cywilnej usytuowane powyżej parku Guell. Można zapoznać się z historią Katalonii z tego okresu  i z życiem w bunkrach, a schodząc z bunkrów około 5 minut spacerem zjeść obfitą i wyśmienitą porcję tapas w restauracji Delicias

FullSizeRenderimage8image10

El Modelo – dawne więzienie, przez kilka miesięcy było otwarte dla publiczności jako muzeum, aktualnie jest to przestrzeń filmowa i nagraniowa.

image7

Eat Street event w dawnej fabryce  Nau Bostik – raz w miesiącu przez cały rok
przyjeżdżają vany z jedzeniem (tematyka w każdym miesiącu inna: śniadania
świata, makarony, potrawy tylko z grilla), wszystkie pyszności można popić piwem Moritz, która to marka jest też sponsorem eventu.

image12IMG_0624image4

Barcelona to zdecydowanie jedno z najbardziej tętniących życiem i kolorowych miast w Europie. Też tak myślicie, czy może są jakieś miasta, które bardziej Was oczarowały? A może są jakieś rzeczy, które Was denerwują, jak na przykład mnie naciągacze i nudyści na plaży, którzy, miałam wrażenie specjalnie paradowali jak najbliżej nas i sprawdzali czy na nich patrzymy, zwłaszcza, że był listopad i wszyscy byli w bluzach albo kurtkach :). Dajcie też znać jeśli odkryliście w Barcelonie jeszcze inne miejsca warte uwagi.

 

Wyjątkowo pyszny pieczony ziemniak z tuńczykiem

IMG_E1054

Co to za sztuka wrzucić ziemniaka do piekarnika i wymieszać tuńczyka z majonezem, jeszcze wpis kulinarny z tego robić to już kpina powiecie pewnie. Otóż macie rację tylko w połowie, bo jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach i o ile całkiem zwykłego ziemniaka z tuńczykiem może zrobić każdy, to żeby zrobić wyjątkowo pysznego trzeba użyć kilku prostych tricków, które robią wielką różnicę. Dziś zdradzę Wam mój sposób, dzięki któremu ziemniak z przeciętnego stanie się wybitny. Jest to szybkie danie, świetny pomysł na obiad, gdy nie mamy czasu stać sto godzin w kuchni, bardzo smakuje też Lili, która jest wyjątkowo wybredna.

Ziemniak z piekarnika czyli jacket potato jest bardzo popularny w Wielkiej Brytanii, podaje się go z różnymi dodatkami: masłem, żółtym serem, fasolką z puszki, coleslawem czy właśnie tuńczykiem, zazwyczaj też z sałatą z dodatkiem pomidora i ogórka. Przyznam, że jest to danie, które najczęściej wybieram spośród angielskich potraw w restauracji, jadłam je też 5 dni z rzędu na obiad w szpitalu, podczas mojego przydługiego pobytu na sali poporodowej  i dalej mi nie obrzydł:)

Składniki:

tuńczyk w puszce (ilość w zależności od potrzeb)

kukurydza w puszce

czerwona cebula

majonez

Do sałatki: rukola, roszponka, pomidorki koktajlowe, ogórek

Oto moja sprawdzona metoda: ziemniaki dokładnie myjemy, następnie przekłuwamy je kilka razy widelcem w różnych miejscach, smarujemy oliwą i oprószamy solą, wkładamy do piekarnika nagrzanego do 170 stopni, (nie owijamy w folię aluminiową ani niczym nie przykrywamy) i pieczemy ok 1,5 godziny, można dłużej jeśli chcemy, żeby skórka była mocniej przypieczona. Do miski wrzucamy odsączonego tuńczyka, dodajemy kukurydzę. Na tarce o najmniejszych oczkach ścieramy 1 czerwoną cebulę, na koniec dodajemy majonez, doprawiamy solą i pieprzem i odstawiamy do lodówki żeby się przegryzło. Podajemy z sałatką.

Oliwa i sól sprawiają, że skórka ładnie się piecze i pozostaje krucha i aromatyczna, w środku ziemniak jest miękki i puszysty. Cebula starta na papkę właściwie znika w tuńczykowej masie, dzięki czemu nie odstrasza dzieci i jednocześnie nadaje wyjątkowy smak całemu daniu. Sprytne, przyznacie sami? Także zakasujcie rękawy, do dzieła i smacznego!

Cannon Hall czyli królowa farm

Dziś o miejscu, które bezkonkurencyjnie wygrywa ze wszystkimi rodzinnymi atrakcjami w Yorkshire – Cannon Hall, położona w wiosce Cawthorne, niedaleko Barnsley. Jest to jedna z największych farm w UK, odkryta przez nas na nowo po długiej nieobecności. Pierwszy raz byliśmy tam w maju 2012 Lilka miała wtedy 2 lata, i była za mała na adventure playground z wysokimi zjeżdżalniami, czy inne drewniane konstrukcje z linami, za to przyznam że oglądanie zwierząt o wiele bardziej ją kręciło niż teraz. Wtedy krowy, kozy i barany to była super atrakcja, teraz tylko od niechcenia w przelocie pogłaskała króliczki:). Za to teraz nareszcie może korzystać ze wszystkich placów i możemy udać się na dłuższe spacery po rozległych ogrodach Cannon Hall. A jest tam cudownie w maju kiedy wszystko kwitnie, jak w bajce, choć może wam być trudno wyciągnać dziecko z placów zabaw na długie spacery, dlatego my zawsze od nich zaczynamy wizytę. Właśnie ze względu na piękne położenie jest to też świetne miejsce na wycieczkę dla osób bez dzieci, warto się tam wybrać na romantyczny spacer czy piknik.

IMG_3408IMG_0346IMG_0344IMG_0342IMG_0341IMG_0330IMG_0328IMG_2670IMG_0321IMG_0348

Przy wejściu dostaniemy rozpiskę różnych atrakcji dnia: jest między innymi wyścig owiec, nauka dojenia krowy i …wyścig tchórzofretek :). Zwierzaki mają przebiec przez tunel, każdy oznaczony innym kolorem, dzieci mogą wybrać swojego faworyta i go dopingować. Dużo jest przy tym śmiechu, bo często fretki wcale nie mają ochoty biegać tylko ziewają i rozkładają się do spania, albo wracają tyłem z powrotem do startu.

IMG_8882IMG_8886IMG_8885IMG_8851IMG_0360IMG_8906IMG_8902IMG_8900IMG_8896IMG_8899IMG_8892IMG_8915IMG_8912

W 2013 w rozbudowę farmy zainwestowano 1.5 miliona funtów, powstało 7 nowych budynków, dla świń, krów, baranów i kóz, w każdym z nich zwierzęta ogląda sie z góry, chodząc po specjalnym balkonie wzdłóż stajni. Z góry przez  rury dzieci mogą wrzucać jedzenie zwierzętom (torebki z suchą karmą można kupić za 1£ a wydaje je maszyna vendingowa jak na coca colę i batony:). Wiadomo że nie pachnie fiołkami, jak to w stajniach i oborach zwykle bywa, ale pomieszczenia są naprawdę utrzymane w czystości i widać, że zwierzęta mają często zmieniane.

IMG_8874IMG_8869IMG_8866IMG_8864IMG_8877

W razie deszczu można udać się do zadaszonej sali zabaw połączonej z restauracją ‘Hungry Llama’, w której oprócz tego, że można smacznie zjeść (polecam pieczonego ziemniaka z tuńczykiem), to jeszcze można napić sie piwa, co w sumie jest rzadkością w Anglii, bo raczej w miejscach dla dzieci nie serwuje się się alkoholu. Na terenie farmy jest jeszcze druga restauracja, White Bull, której jeszcze nie wypróbowalismy, a w której menu zapowiada sie naprawdę pysznie, ale w Hungry Llama można też zjeść sałatkę, główne danie z kurczakiem czy rybą, więc całkiem nieźle, porównując z menu większości sal z kulkami i soft play, gdzie standardem sa gumowe frytki z gumową pizzą, kiełbaski z tektury lub zimne kanapki z chlebem z gąbki. W farmowym sklepie można kupić bardzo dobrej jakości mięsa i inne produkty lokalne jak sery, miody, dżemy, soki, piwa. Już samo przechadzanie sie po sklepie jest przyjemnością, uwielbiam ogladać takie unikalne, bez konserwantów i innych świństw i do tego pięknie zapakowane produkty, nie to co masówka prosto z taśmy w supermarketach.

IMG_8907IMG_8908IMG_8909IMG_8911

Jeśli chodzi o ceny to niestety nie jest najtaniej, no ale w końcu jesteśmy na jednej z najlepszych i nagrodzonej wieloma nagrodami farmie w Anglii. W weekend za wstęp zapłacimy 7.95£ za osobę, tyle samo płaci dorosły i dziecko powyżej drugiego roku (dzieci do 2 lat bez opłaty), w tygodniu wstęp jest tańszy – 5.95£. Bilet rodzinny dla czterech osób w weekend kosztuje 30£, wiec w sumie to bardzo mala zniżka, parking kosztuje 3£. Jeśli doliczymy do tego dwie gałki lodów (3.50£), obiad (ok. 8 – 9£) i kawę, piwo czy inny napój (3 – 4£), to średni koszt dnia spędzonego na farmie dla jednej osoby wynosi około 24£.

Szczegółowe informacje o dojeździe i eventach znajdziecie na stronie farmy: http://cannonhallfarm.co.uk/

Hesketh Farm i Bolton Abbey

Wiadomo, że pogoda w Anglii nie rozpieszcza, i nie jest to ani trochę przesadzone. Cały rok właściwie zlewa sie w pochmurny i deszczowy październiko – listopad, a temperatury nawet lecie rzadko przekraczają 20 stopni. Życie w takim klimacie bywa dołujące, szczególnie gdy z majem i czerwcem w Polsce nadchodzi sezon grillowy, a truskawki i czereśnie kuszą zapachem i ceną na każdym osiedlowym bazarku. W tym czasie my zazwyczaj dalej chodzimy w zimowych kurtkach (nie przesadzam, zimowa puchowa kurtka w maju to tutaj normalka) a czereśnie przez całe lato nie będą kosztowały mniej niż 2£, czyli aż niecałe 10zł za 200 gramów. Sama może bym przeżyła w tej ciągłej szarości, ale z dzieckiem, które jak głosi porzekadło, w czasie deszczu sie nudzi, nie jest to już takie łatwe. Wyobrażam sobie wtedy jak cudowna musi być codzienność w krajach gdzie przez cały rok jest ciepło, nie trzeba ciągle główkować jak tu zapewnić dzieciom rozrywkę i odciągnąć od ekranów, (co często wiąże się niestety z odchudzaniem portfela)  bo mogą kiedy chcą bawić się w ogrodzie, parku czy na plaży. Zawsze w tych moich wyobrażeniach raju na ziemi występuje Australia, zresztą tam właśnie wielu Brytyjczyków emigruje, skuszonych zapewne obietnicą beztroskiego stylu życia i zdesperowanych pogodą u siebie. Jak to mówią wszędzie dobrze gdzie nas nie ma i pewnie nie ma miejsca gdzie wszystko jest różowe, niemniej mam w pamięci obrazek z jednego z grudniowych dni, które tam spędziliśmy: rodziny grillujące na plaży, surferzy, pisk i śmiech dzieci, niektórzy w czapkach Mikołaja czy przyozdobieni innymi świątecznymi gadżetami celebrujący wolny czas z najbliższymi – i takie wyobrażenie Australii z totalnie wyluzowaną atmosferą, radością i słońcem już we mnie pozostało. Ale hola hola, rozmarzyłam się za bardzo i zupełnie zjechałam z tematu:) Tak więc nie bez ociągania wracając do angielskiej pogody – podczas wielu lat spędzonych pod pochmurnym niebem odkryliśmy świetny wynalazek w postaci farm. Są to idealne miejsca na rodzinne wypady i jest ich naprawdę sporo, to super sposób na spędzenie dnia nawet w niepewną pogodę, bo zazwyczaj na terenie farmy jest też sala zabaw i restauracja, do której można się udać w razie deszczu. Dziś opis farmy, na którą trafiliśmy trochę przypadkiem, a która nie rozczarowała, z czasem postaram się opisać wszystkie warte odwiedzenia farmy, parki rozrywki i po prostu fajne miejsca w Anglii (i nie tylko).

*      *      *

Nie wiem jak to możliwe, że ominęliśmy Hesketh Farm przez te wszystkie lata, kiedy po kilka razy jeździliśmy na wszystkie inne okoliczne farmy, w każdym razie w tym roku Lilka była tam na wycieczce klasowej i tak jej sie spodobało, ze namówiła nas zeby znów tam pojechać zaledwie tydzień później, a że pogoda była piękna i akurat przyleciała do nas moja siostra z Barcelony, chcieliśmy pokazać jej i sami przy okazji zobaczyć cos nowego. I nie zawiedliśmy się, farma położona jest w malowniczym, górzystym regionie Yorkshire Dales i siedząc na placu zabaw można podziwiać Ilkley Moor piętrzacy sie naprzeciwko. Farma jest raczej niewielka, świetnie utrzymana, oprócz krow, koni, świn i owiec jest też dużo małych zwierząt: króliki, kurczaki, i całe zatrzęsienie świnek morskich, które są absolutnym hitem wsród dzieci. Cały dzień mają rozłożone swoje małe posłanka na balach z siana, na których dzieci mogą przysiąść, czesać je specjalnymi szczoteczkami i głaskać ile dusza zapragnie. Każda ma zdjęcie ze swoim imieniem umieszczone na tablicy więc zgadywanie która jest która jest dodatkową atrakcją. My chyba przy samych świnkach spędziliśmy dobre 2 godziny.

35943925256_615887eb37_o35943922726_1758c21f03_o35853097591_fdfb84c168_o

Oprócz tego dzieci mogą karmić cielaki mlekiem z butelki o określonych godzinach. W zadaszonej części mamy takie atrakcje jak labirynt z siana, traktor – zjeżdżalnię, piaskownicę i tor z koparkami, traktorkami i innymi pojazdami farmowymi do jeżdżenia, a także kawiarnię.

35943846316_f9925506c8_o35943845266_a3c01e9bfc_odiggers-at-heskethhesketh-farm-park

35943913356_d92836e6d6_o35596450820_e1ba1d111e_o

Na zewnątrz jest plac zabaw, nieduży lecz na sporej przestrzeni, tor z gokartami, a dopełnieniem tego wyjątkowego krajobrazu są dwa ogromne żółwie lądowe, które przechadzają się wolno po całej farmie gdzie tylko im sie podoba – niecodzienny widok i super zdjęcia gwarantowane. Farma powiedziałabym raczej dla młodszych dzieci, ale starsze też na pewno nie będą się tu nudzić.

35853035161_56a000a654_o35175176483_49eb8f5377_o35853016241_f84abfd236_o

Ceny biletów:

Dorosły: 5.50£

Dzieci: 6£

Dzieci poniżej 2 roku: 3£

Dzieci poniżej 1 roku: bezpłatnie

Z farmy można przejść się około 15 minut wąską wiejską drogą do Bolton Abbey. Ruiny tego augustynskiego monasterium z XII wieku leżą nad rzeką i jest to wymarzone miejsce na letni piknik.

35596447980_50664fdfda_o
Droga z Hesketh Farm do Bolton Abbey
35853080901_7b43beb24d_o
Widok na opactwo, na pierwszym planie 8-miesięczny brzuch:)

35853031171_11ae81e507_o35596390140_ce77c30bf6_o35943817736_0ebfb27f0c_o35853075341_10ef6c1381_o35853020841_73de48dc48_o35853069471_9b29eae51e_o35145668184_f70978c66b_o

Hitem tego dnia, nawet większym niż świnki morskie okazało się przechodzenie przez rzekę po specjalnych kamieniach ułożonych od jednego brzegu do drugiego. Nie jest głęboko, więc nie jest to w żadnym razie niebezpieczne, w razie upadku woda sięga trochę powyżej kolan, ale kroki trzeba stawiać w miarę duże i przy tym nie stracić równowagi, a ryzyko wpadnięcia do wody gdy wszyscy patrzą daje zastrzyk adrenaliny. Lilka przeszla rzekę chyba z 20 razy i mogłaby tak pewnie jeszcze ze 100, cieżko ją było stamtąd odciągnąć.

Zmierzając ku podsumowaniu, najmocniejsze punkty farmy Hesketh to malownicze położenie, bliska odległość od opactwa  i nienaganne utrzymanie wszystkich pomieszczeń, minusy to raczej mały plac zabaw na zewnątrz, niezbyt dużo pomieszczeń ze zwierzętami, ale zależy kto co lubi, bo kameralność tej farmy można równie dobrze uznać za zaletę. Jeśli mieszkacie w Yorkshire lub jesteście tu przejazdem  warto wstąpić – rodzinny, udany dzień na łonie natury gwarantowany.

Książki edukacyjne wydawnictwa Usborne – moich kilka najnowszych nabytków

Uwielbiam książki wydawnictwa Usborne właściwie za wszystko, a w szczególności za grafikę, pomysłowość i treści edukacyjne. Jest to wydawnictwo angielskie, więc ten wpis będzie raczej przeznaczony dla mam z UK, ale zachęcam wszystkich do rzucenia okiem bo to naprawdę małe arcydziełka.

Książki edukacyjne

Chciałam pokazać Wam kilka tytułów, które wybrałam z bogatej oferty wydawnictwa. Książki te przekazują wiedzę i fakty za pomocą otwieranych okienek, co może sugerować, że są przeznaczone dla mniejszych dzieci (mają też grube tekturowe strony), jednak jeśli wczytamy się w treść to widać, że poziom zaawansowania przekazywanych informacji jest odpowiedni dla sześcio, siedmiolatków, a niektóre z tytułów spokojnie nadają się dla starszych dzieci.

 Look Inside Your Body, Look Inside Science

IMG_1395

IMG_1397IMG_1401

Czarujący dziecięcy podręcznik anatomii i zbiór faktów naukowych, ze wszystkich pozycji myślę, że te są najłatwiejsze w odbiorze i można zacząć je czytać już z pieciolatkiem. Czy wiedzieliście, że przesypiamy około 22 lata w całym życiu, że mózg noworodka waży tyle co 2 jabłka a mózg osoby dorosłej tyle co 10? Albo, że krwi w ciele jest tyle, że wypełni ona wiaderko, a gdyby rozwinąć naczynia krwionośne mogłyby owinąć całą ziemię? To na pewno przemówi do wyobraźni dziecka, nie wiem jak wy ale ja dalej uwielbiam czytać takie ciekawostki.

 Big Picture Book – General knowledge

IMG_1430 2

IMG_1436IMG_1435

IMG_1433IMG_1431

Odkrywcza nie tylko dla dzieci – wciągnie także dorosłych czytelników, jako jedyna z wszystkich nie ma otwieranych okienek, za to cała jest wypełniona ciekawostkami jak z faktopedii, z kategorii m. in. sportu czy muzyki, warto przeczytać jeśli chcemy zabłysnąć erudycją wśród znajomych:). A jeśli wasze dzieci tak jak Lilka dociekają dlaczego płyty na chodniku pękają, ile autobusów jest w całym kraju, ile ziaren piasku jest na plaży, jaka jest najmniejsza kropka, ile zer ma google plexion to ta książka przyjdzie wam z pomocą w odpowiadaniu na te trudne a jakże kluczowe dla egzystencji pytania. Dowiemy się na przykład że:

– zwierzę o najgrubszym i najgęstszym futrze to wydra

– najczęściej jedzonym owocem na świecie jest banan

– nikt nigdy nie sprzedał więcej płyt niż Beatlesi

– najwyższy człowiek świata miał 2.72m

– dżungle zajmują tylko 2% powierzchni ziemi a znaduje sie tam 50% wszystkich organizmów i roślin występujących na ziemi.

– 70% zasobów słodkiej wody na ziemi znajduje sie na Antarktyce w postaci gór lodowych

– ciało ludzkie składa sie w 70% z wody

– Rembrandt namalował 90 autoportretów

– paznokcie Statuy Wolnosci sa wielkości kartki A4

 Telling the time

IMG_1423

IMG_1427IMG_1426IMG_1424

Książka w jasny sposób przedstawia reguły określania godzin i minut na zegarkach tradycyjnych i elektronicznych, zasady użycia am i pm, odczytywania minut do danej godziny i po. Na początku znajdujemy proste i logiczne wytłumaczenie, że czas to sposób podziału wszystkiego co sie dzieje na godziny, minuty i sekundy (na dalszych stronach rozwinięte są też zagadnienia podziału na dni, tygodnie, miesiące). Książka dodatkowo wzbogacona faktami co zajmuje ile czasu i grą na końcu, polecam dla dzieci, które są na etapie poznawania zegara i tych, które specjalnie nie pałają do tego pasją, Wiem co mówię bo właśnie wałkujemy ten temat i jest to mówiąc bez ogródek droga przez mękę w pocie i łzach. Moja cierpliwość ledwo znosi tę próbę i ta książka jest miom światełkiem w tunelu. Bardzo przydatna jest tarcza zegara z przesuwanymi wskazówkami, która pozwala na torturowanie testowanie dziecka w odczytywaniu godzin. Także z tą pomocą dydaktyczną liczę na pozytywne zakończenie naszej zegarowej przygody.

See inside Where food comes from

img_1416.jpgIMG_1422IMG_1421IMG_1417

Wbrew pozorom jaja, mleko i szynka wcale nie biorą się z supermarketu i ten i wiele innych odkrywczych faktów dziecko znajdzie właśnie w tej książce. Skąd biorą się produkty które lądują na naszym stole, co otrzymujemy z mleka i w jaki sposób się je przetwarza by uzyskać sery i jogurty, co pochodzi z farm, co z pól uprawnych a co z mórz? Na ostatniej stronie na mapie świata mamy rozrysowane które produkty pochodzą z poszczególnych stron świata. Najpopularniejszą rośliną uprawną jest zboże i wszelkie uzyskiwane z niego produkty są najczęściej spożywane na całym świecie.

See inside

World religions

IMG_1405IMG_1410IMG_1408IMG_1407

Przegląd religii świata – pozycja o trochę trudniejszym przekazie, z uwagi na terminologię i egzotyczne nazwy, myślę, że można ja zacząć czytać z siedmiolatkami, może trochę wcześniej jeśli wasze dzieci tak jak moja Lilka na co dzień stykają się z wielokulturowością i różnymi wyznaniami. Na początku prosta i rzeczowe wyjaśnienie co to jest religia, nastepnie bogaty przegląd religii świata z ilustracjami i opisami wierzeń, świątyń, obrzędów i świąt, kapłanów, Boga/bogów. Dowiemy się także o wyobrażeniach życia po śmierci w różnych religiach i najważniejszych przypowieściach (jak się okazuje wspólna dla chrześcijaństwa, hinduizmu, islamu i judaizmu jest historia o wielkiej powodzi i arce Noego, oczywiście w każdym przypadku różnie przedstawiona i posługująca się innymi imionami i nazwami).

Questions and answers about science

IMG_1411IMG_1414IMG_1413

Kolejna pozycja wypełniona faktami naukowymi, piękne ilustracje i otwierane okienka ułatwiają zapamiętanie takich słów jak na przykład chlorofil, atom, grawitacja. Pierwsza dawka wiedzy z biologii, chemii i fizyki w przyjaznej i rozbudzającej zainteresowanie formie. Oprócz nazwisk sławnych naukowców dziecko dowie się dlaczego trawa jest zielona, albo jak to jest, że niedźwiedziom polarnym nie jest zimno, i że tak naprawdę to ich skóra jest czarna a tylko futro białe. Jak to właściwie się dzieje, że rośniemy i jak powstaje tęcza, huragany i wiele wiele innych ciekawostek dziecko znajdzie w tej świetnej książce.

Wkrótce postaram się napisać o książkach z grami i zadaniami wydawnictwa Usborne, które towarzyszyły nam podczas wielu lotów i podróży, i okazały się godnym zamiennikiem iPada, więc zajrzyjcie, jeśli szukacie sposobów na nie odmóżdżające spędzanie czasu podczas dłuższej drogi :).